Rozdział 25

950 149 24
                                    


– Ptaszynko, musimy w końcu wybrać jakieś łóżeczko – mówię cicho, delikatnie głaszcząc jej dłoń. Jej skóra wciąż jest ciepła, ale to ciepło wydaje się jakby odległe, jakby nie należało do tego świata, w którym się teraz znajdujemy. Druga ręka przesuwałem się po ekranie tabletu, przeglądając dziesiątki ofert. – Myślałem o takim z opuszczanym bokiem. Będzie wygodniej, bo mała przecież będzie spała z nami w sypialni, prawda? – Zerkam na nią, jakby szukając aprobaty, chociaż wiem, że cisza jest jedyną odpowiedzią. – Na pewno będzie łatwiej, kiedy będzie budzić się co kilka godzin– kontynuuję, starając się mówić pewnym tonem. – No i zawsze będziemy mogli szybko do niej podejść. Będzie łatwiej ją pilnować, wiesz? Uśmiechnąłem się lekko, ale to uśmiech na pokaz, uśmiech, który kryje niepokój. Te słowa, to planowanie, to wszystko jest tylko cieniem tego, co miało być, a rzeczywistość, w której żyję, różni się od tej, którą sobie wyobrażaliśmy.

– Zamówiłem już kołyskę na kółkach – dodałem po chwili milczenia, jakby chcąc, żeby rozmowa toczyła się dalej, żeby cokolwiek się działo. Nie mogę znieść tej martwej ciszy. – Na dół, żeby było nam lepiej się przemieszczać się między salonem a kuchnią. Zobaczysz, to się sprawdzi.

Powtarzałem to jak mantrę, próbując oszukać samego siebie, że to wystarczy, że tak powinno być. Kręciłem palcem wokół miejsca, gdzie kiedyś były obrączka i pierścionek zaręczynowy – te, które teraz leżały schowane w moim portfelu, od dnia, kiedy pielęgniarki wręczyły mi je razem z jej rzeczami. Trzymałem je blisko, tak jak trzymałem nadzieję, że jeszcze wróci do nas, do mnie.

– Eugenie już kupiła kilka kompletów ubranek – kontynuuję, starając się brzmieć normalnie, jakby to była rozmowa o codziennych sprawach. – W trzech różnych rozmiarach, na wypadek, gdyby mała była większa, niż przewidują lekarze. Za nic w świecie nie chciała słyszeć o zwrocie pieniędzy – wiesz, jaka ona jest. Strasznie uparta. A Jacob codziennie odbiera paczki, które zamawiam – wszystkie rzeczy, które poleciła położna. Tylko te naprawdę potrzebne. Czułem, jak moje słowa stają się coraz bardziej przytłaczające. – Nie mamy dużo czasu, a później... później nie będziemy mieli głowy na zakupy. Mamy już pampersy, wanienkę, kosmetyki, monitor oddechu, elektroniczną nianię, pieluchy wielorazowe, kilka kocyków... Wymieniłem wszystko, co udało się zebrać. – Widzisz, skarbie? Nie musisz się niczym martwić. Wszystko jest pod kontrolą. Tylko włóż całe swoje siły w to, by się obudzić. Został nam tylko wózek, fotelik... no i chyba samochód. Muszę sprawdzić, czy ten wózek w ogóle się zmieści.

Nagle z głębi ciszy wyłonił się głos, który podrywa mnie do góry. Nie zauważyłem nawet, jak drzwi się otworzyły.

– Nie zmieści się – odzywał się Jacob, wchodząc do środka z Thomasem. Obaj patrzą na mnie, jakby widzieli to, co ja próbuję ukryć. – Twój samochód nadaje się bardziej na randki z żoną niż na wożenie rodziny.

Skrzywiłem się, bo może rzeczywiście ma rację. Audi A7, którym tak się cieszyłem, wydaje się teraz niepraktyczne.

– Ale spokojnie, wujek Tom już zaradził temu problemowi – rzucił Thomas z lekkim uśmiechem.

Wstałem, jak zawsze całując Keirę w czoło, zanim ustąpiłem miejsca Jacobowi przy jej łóżku. Przechodzę do stolika, siadam i zaczynam jeść to co naszykowała Eugenie. Myśli wciąż krążyły wokół tego, co powiedział mój kumpel.

– No dobra, czyli co? Kupiłeś mi przyczepkę czy ten obleśny bagażnik na dach? – zapytałem z ironią, próbując trochę się rozluźnić.

Thomas rzucił na stół kluczyki, a ja uniosłem brew, bo akurat mam pełne usta. Wzdychałem w duchu, oczekując kolejnej niespodzianki.

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz