Rozdział 6

1.5K 178 39
                                    

100 obserwujących więc bonus :)
Lubię okrągłe liczby :)

*****************************************************

Podszedłem do kontuaru, nie mając ani czasu, ani cierpliwości na uprzejmości. Serce waliło mi w piersi, a umysł przepełniony był obrazami Keiry leżącej gdzieś w tym szpitalu. Czułem, że każda sekunda ma znaczenie, że muszę działać, być jak najszybciej przy niej.

- Keira Sullivan. Gdzie ją znajdę? - wyrzuciłem z siebie, nawet nie starając się być miły. Moje słowa były szybkie, niemal rwane, jakby nie miały już czasu czekać.

Rejestratorka, siedząca za biurkiem, leniwie podniosła wzrok zza monitora. Gumę do żucia rozciągnęła w ustach, poprawiła okulary i zmierzyła mnie wzrokiem, jakby oceniała, czy warto poświęcić mi uwagę. Na jej twarzy malował się wyraz całkowitej obojętności, co tylko podsycało moje zniecierpliwienie.

- A pan to...? - zapytała tonem, który bardziej sugerował rutynę niż rzeczywiste zainteresowanie.

- Mąż. Michael Sullivan - odpowiedziałem, starając się nie krzyczeć, choć z trudem powstrzymywałem narastającą frustrację. Słowa ledwo przecisnęły się przez zaciśnięte zęby. Byłem na skraju wytrzymałości.

Kobieta, nadal bez pośpiechu, wróciła wzrokiem do ekranu, klikając coś na klawiaturze. Naprawdę? Czy to możliwe, żeby pisała wolniej? Miałem wrażenie, że celowo przeciąga każdą chwilę, a ja czułem, jak każda sekunda ciąży mi na barkach.

- Czwarte piętro. Po wyjściu z windy, na prawo. Ktoś Pana wpuści na oddział i pokieruje dalej - powiedziała w końcu, wciąż żując gumę, nie zadając sobie trudu, by choć spojrzeć na mnie raz jeszcze.

Nie czekając na dalsze instrukcje, odwróciłem się i ruszyłem w stronę wind. Szybkim krokiem przeszedłem przez hol, ale oczywiście, jak na złość, windy były na górze. Patrzyłem na wskaźniki z rosnącą frustracją, licząc sekundy, które wydawały się wiecznością. Czekać na windę? Kolejne długie minuty? Nie, nie mogłem sobie na to pozwolić.

Odwróciłem się i, bez chwili wahania, rzuciłem się na schody. Wbiegłem po nich, ignorując ból w nogach i palące zmęczenie, bo to nie miało znaczenia. Liczyła się tylko Keira. Każdy krok przybliżał mnie do niej, ale jednocześnie każda sekunda w tym cholernym szpitalu wydawała się zabierać zbyt wiele czasu. Miałem wrażenie, jakby wszystko sprzysięgło się, by mnie spowolnić, powstrzymać. W głowie miałem tylko jedno - znaleźć ją, być przy niej, zanim stanie się coś jeszcze gorszego.

Dotarłem na czwarte piętro z ciężkim oddechem, ale to nie miało znaczenia. Przyspieszyłem kroku, kierując się na prawo, tak jak mi kazano.

- Tu leży moja żona, Keira Sullivan. Chcę się z nią zobaczyć - wyrzuciłem z siebie, zatrzymując pierwszą pielęgniarkę, która przechodziła obok.

Nie zastanawiałem się nad tym, co robię, po prostu chwyciłem ją za ramię, desperacko próbując zdobyć jakąkolwiek informację. Dopiero kiedy spojrzała na moją dłoń z lekkim zdziwieniem, zdałem sobie sprawę, że ją dotykam. Szybko cofnąłem rękę, jakby mnie oparzyła.

- Przepraszam... - wymamrotałem, próbując zapanować nad sobą, ale w głębi czułem, że to trudniejsze, niż się spodziewałem.

Pielęgniarka spojrzała na mnie uważnie, jakby starała się ocenić sytuację, a potem skinęła głową, jakby chciała dodać mi nieco otuchy, choć jej twarz pozostała neutralna.

- Próba samobójcza? - zapytała cicho, jakby nie chciała tych słów wypowiedzieć głośno. Moje serce zamarło. Niechętnie kiwnąłem głową, starając się nie wypowiadać tych przerażających słów na głos. Wolałem, żeby istniały tylko w sferze myśli, nie rzeczywistości.

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz