~Rozdział dziewiąty~

10 3 0
                                    

Samantha

Trzydziesty pierwszy października, Halloween. Uwielbiam ten dzień, nie tylko dla tego, że można się przebierać lub zbierać słodycze, ale dlatego, że zawsze z Hazel go świętowałam. Czytałam, że w którymś kraju, dzień później możemy porozmawiać z tymi, których już nie ma. Stawia się na grobach jedzenie, picie i się z nimi rozmawiała, jakby z nami byli.

Podeszłam do szafy i wyciągnęłam jakieś ubrania. Pomalowałam się i wyszłam z pokoju. W salonie siedziała mama i brat.

-Ktoś organizuję jaką imprezę? - spytała rodzicielka.

Podeszłam do lodówki i wyjęłam jogurt.

-Pewnie Paul, on to robi zarąbiste imprezy. – włożyłam łyżkę z jedzeniem do buzi – A właśnie będę musiała iść do szkoły?- zrobiłam maślane oczy.

Kobieta popatrzyła na mnie i podeszła do tostera, z którego wyskoczyła kanapka. Posmarowała ją jakimś dżemem i podała blondynowi. Podrapała się po karku.

-A masz jakiś sprawdzian czy coś? - spytała.

Złapałam się za brodę.

-Nie mam.

Mama pokiwała głową. Złapała za torebkę i poszła ubierać buty.

-To zostań z Andy'm dobrze? - spytała.

Niechciała by został z Ellie. Sama bym nie chciała. Pomachałam mamie na pożegnanie. Wyszła. Usiadłam z blondynem na kanapie i puściłam bajkę. Chłopczyk usiadł koło mnie i skrzyżował ręce. Popatrzyłam na niego. Dźgnęłam go palcem w bok.

-Nie chcę tego oglądać – powiedziała.

Niechciał oglądać zwierzogrodu!?

-A co chcesz? - popatrzyłam na niego a potem na okno.

Wiało. Wzięłam koc i przykryłam siebie.

-Piratów z Karaibów – pisnął.

Otworzyłam szerzej buzię, to wszystko przez River, za dużo czasu z nią spędza, będę musiała zrobić jakiś limit. Włączyłam film. Poszłam do kuchni zrobić sobie płatki, popatrzyłam na brata, który skupiał się na każdym małym szczególe. Widać było po nim, że go to interesowało. Popatrzyłam na zegar. Było trochę po dziesiątej. Wzięłam telefon, na którym było multum wiadomości od przyjaciółki.

RIV: GDZIE TY JESTEŚ?!

RIV: KURWA SAM GDZIE TY

RIV: RUSZ DUPE I DO MNIE PRZYJDŹ!

Takich wiadomości było jeszcze więcej, potem jeszcze kilka zdjęć, przejrzałam każde ale moim ulubionym jest to na którym wywaliła się Amelia, aż je zapisałam. Popatrzyłam w stronę kanapy. Niebyło na niej chłopca, rozejrzałam się po salonie i dopiero po chwili zobaczyłam go na stole, z mieczem i opaską na oku. Podbiegłam do chłopca i wzięłam go na ręce. Postawiłam go na ziemi. Klamka od drzwi się ruszyła. Schowałam chłopca za moimi nogami a sama chwyciłam za tłuczek do ziemniaków, jak by kurwa miał mnie jakoś obronić. Drzwi się otworzyły, a w nich ustał ojciec. Był nachlany, i widać było, że ledwo kontaktował. Wystawiłam tłuczek przed siebie.

-Cami – powiedział wyciągając do mnie dłoń.

Cami...?Zlustrowałam jego sylwetkę. Nie kryłam obrzydzenia. Jak bym mogła to chętnie bym się na niego zrzygała.

-Nie jestem Cami, mama też nie – powiedziałam pewnie.

Mężczyzna poszedł do kuchni i wyjął mleko. Wolałabym jak by po nie poszedł i nigdy nie wrócił. Podszedł do mnie a ja wyciągnęłam swoją broń.

Elastic heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz