212. LOTS OF FRIENDS ARE GONE (part 1)

28 3 6
                                    

Czuła się jak wyklęta, stanąwszy u progu własnej kuchni. Na stołku barowym siedziała Sylwia. Wybrała sobie to miejsce zapewne po to, by w jak najbardziej efektowny sposób prezentować swoje długie, szczupłe nogi. Jonathan łykał ten haczyk, spozierając na nią niczym głębinowy drapieżca na atrakcyjną i smakowitą ofiarę, a Caroline krzątała się przy blacie, nalewając wody z czajnika do szklanek i milcząc wymownie. Gdyby nie zachęcający uśmiech łysego, w ogóle by tam nie weszła. Ale to on sprawił, że przestała czuć się nieproszonym gościem, i gdy wreszcie podszedł do niej, chwytając za przedramię i ciągnąc do środka, zyskała wystarczająco odwagi, by usiąść na stołku przy Sylwii i oprzeć wyprostowane w łokciach ręce o barową ladę. Gęsta atmosfera spotęgowała ból, który rozdzierał jej wnętrze. Milczenie dawało do zrozumienia, że blondynka uprzedziła parę o tym, by nie zadawali niewygodnych pytań i nie powracali w żaden sposób do wydarzeń nocy. Powinna czuć się lepiej, mogąc siedzieć tam niezauważenie, ale im dłużej trwała jak blade widmo, tym – na przekór sobie – rozpaczliwiej oczekiwała odrobiny uwagi. Katorga, jaką jej sprawili, była nie do zniesienia. Śniadanie przesunęło się na porę podwieczorną i teraz, siedząc już przy stole w jadalni, wszyscy rozmawiali o sprawach błahych i z niczym ważnym niezwiązanych, a ona dłubała bezmyślnie w talerzu, nie mogąc nic przełknąć.

- To czym się zajmujesz, gdy nie ślęczysz w pubie? – zapytała gdzieś w tle blondynka. Pola podniosła głowę, nieświadomie przyjmując to pytanie za kierowane do siebie. Rozczarowała się, gdy sztućce w tym samym momencie odłożyła Sylwia.
- Kończę właśnie studia. Politologię – odrzekła z dumą i szerokim uśmiechem na ustach dziewczyna. Pola dopiero teraz przyjrzała się jej długim, kręcącym się samoistnie włosom w kolorze jesiennych kasztanów i błękitnym oczom, wpatrującym się radośnie w Jonathana.
- Dobrze, że studiujesz. Staruszka nie zapewnia godziwej pensji, więc przyszłość tam masz żadną! – W tak bardzo właściwy sobie sposób zaczęła narzekać Caroline. – Ja popełniłam monstrualny błąd! Uciekłam z domu (a mieszkałam i mieszkam na stałe w Belgii), żeby tylko podążać za Kelly... – paplała blondynka, przeżuwając w odstręczający sposób jedzenie. – Jeździłam na koncerty, koczowałam im pod domem, a potem, dzięki uprzejmości Williama, przygarnęła mnie Mary. Pomieszkiwałam u niej, a w zamian za dach nad głową i wyżywienie pracowałam w pubie. Nigdy nie miałam głowy do nauki... – skomentowała bez żalu. – Do tej pory pracuję, roznosząc pijakom drinki.
- W Doolin nie ma pijaków! – oburzyła się Sylwia, sprawiając tym samym, że Caroline podniosła zdziwiony wzrok znad talerza i popatrzyła na nią, memłając w zębach resztki ogórka, jakiego w całości niemal wpakowała sobie do ust.
- Ja nie mówię o Doolin... – sprostowała po chwili, oblizując się z mlaskiem. – Pracuję w klubie nocnym w Belgii.
- Sylwia... – wtrącił nieśmiało łysy. – Ja też skończyłem politologię.
- Naprawdę? – Dziewczyna momentalnie się rozpromieniła.
- Kiedy masz obronę?
- W przyszłym roku – odpowiedziała.
- Z chęcią ci pomogę.
- Już widzę tą waszą wspólną naukę! – Caroline roześmiała się tak szczerze, że z ust wypadło jej kilka okruszków jedzenia.

Pola miała już dość. To wszystko rozgrywało się przecież na jej oczach, a bez żadnego z jej stroną udziału. Zachowywali się i traktowali ją jak powietrze. Podniosła się z krzesła, szurając nim niemiłosiernie, i już miała odejść, niezrażona zaciekawionymi spojrzeniami towarzyszy, gdy w szybie oddalonego od niej okna kuchennego dostrzegła reflektory parkującego na podjeździe samochodu. Struchlała, uzmysławiając sobie, że właśnie ktoś przyjechał. Spodziewała się najgorszego. Była niemal pewna, że to O'Donnell. Że przyjechał dokończyć rozmowę, której ona, uciekając stamtąd, zapobiegła, i że teraz wszystko się już wyda. Jonathan się dowie... Zerknęła na niego z ukosa, z niemożliwym do ukrycia przerażeniem.

- Kto to? Przyjechał ktoś? – Podniosła się blondynka, a potem wyszła z jadalni i stanęła pod drzwiami.

Pola chciała krzyknąć, by nie otwierała, ale głos jej ugrzązł w ściśniętym paniką gardle i chwilę potem było już za późno. Opadła bezradnie z powrotem na krzesło, pogrążając się na nowo w marazmie i odrętwieniu. Było jej już wszystko jedno. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i zemdleje, uciekając stąd w najmniej wyszukany, a najbardziej skuteczny na ten moment sposób, aż nagle zadrżała. Zadrżała, bo z oddali dobiegły jej uszu znajome głosy. I nie był to O'Donnell. 

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz