214. LOTS OF FRIENDS STILL TO COME (part 1)

11 3 1
                                    

Nie potrafił inaczej. Mógł oczywiście milczeć albo w ogóle do salonu nie wchodzić, ale coś w głębi niego – ta ostatnia cząstka duszy, która kochała ją za sam fakt, że po prostu istnieje – nie pozwalało mu jej obecności zignorować. Musiał więc tam wejść. A gdy już wszedł i zobaczył ją; taką kruchą, wystraszoną i bezradną, odezwała się ta druga jego strona. Ta kierowana przez rozczarowanie, jakiego mu dostarczyła, i ta, która winiła ją za kłótnię z Caroline – za to, że zawsze; nawet teraz, gdy tak nisko upadła, znaczy dla niego więcej niż jest w stanie znieść. Nie potrafił się z tym pogodzić, a przez to, że nie potrafił, wyszukiwał zaciekle usprawiedliwień, których sama na swoją obronę nie miała. Roztrząsał wszystko. Wszystko po kolei. Począwszy od dnia, gdy ten parszywiec stanął w ich progu, a skończywszy na tym wieczorze. Dokładniej rzecz biorąc – na momencie, gdy klęczała u jego stóp, błagając o nierealne zrozumienie. Łkając przy tym tak żałośnie, że do tej pory ją słyszał. Nawet tu. Na balkonie sypialni, którą zwykle zajmował wraz z blondynką. W towarzystwie przeszywającego jego ciało chłodu i bezradności, która utwierdzała go w przekonaniu, że śnieżyca jest mu całkiem obojętna.

- Nie pytaj, czemu pierwsza przychodzę, bo nie wiem... – Usłyszał wnet za sobą. Nie odwracał się. Nie było po co. Przymrużył tylko powieki i westchnął głęboko. – To pewnie wina Paddy'ego. Nagadywał mi ciągle, że ty się tak bardzo starasz, a ja nic z siebie nie daję, więc... – Umilkła na chwilę, zrażona jego biernością zapewne. – Więc to jest chyba ten wiekopomny moment, Jimmy, i słowo honoru, niełatwo mi po tym, co się stało.

Skinął lekko na odczepne głową, wszystko puścił mimo uszu. Dalej stał kompletnie niewzruszenie, wgapiając się gdzieś w przestrzeń i walcząc z myślami, które daleko od niej oscylowały.

- Chciałam jechać na lotnisko po naszej poprzedniej rozmowie... – ciągnęła. – Po tym, co powiedziałeś, i tym, jak mnie potra...
- Tak od razu w to uwierzyłaś? – Przerwał jej niespodziewanie.

Wiedział, że była zdziwiona. Nie widział jej oczywiście, bo stała jakieś dwa kroki za nim, ale milczała przez dłuższą chwilę, dając mu tym samym do zrozumienia, że tak nagła zmiana tematu jest co najmniej nie na miejscu. Jemu jednak było wszystko jedno. O niczym innym nie potrafiłby teraz gadać.

- Od razu uwierzyłaś w to, że go zdradziła?
- Nie... – odpowiedziała cicho. – Nie uwierzyłam jej od razu... – Zbliżyła się na tyle, że zobaczył kątem oka wirujące wraz z wiatrem pukle jej złocistych włosów.
- To trochę tak, jakby dostać obuchem w tył głowy... – wyszeptał z jakimś dziwnym zawstydzeniem. – Od przyjaciela w dodatku. Od kogoś, za kogo zawsze jesteś gotowa w ciemno nawet ręczyć. – Przerwał, czując cierpki smak żalu za te słowa w ustach. – Ja zresztą... Ja chyba nadal w to nie wierzę.
- Nie rozumiem...?
- No, nie wierzę w to! – potwierdził, spoglądając na nią z ukosa.

W jego szklistych oczach odbijało się światło ubogiego tej nocy księżyca. Ten widok, widok jego twarzy, całkowicie ją zmroził.

- Nie sądzisz chyba, że skłamałaby w takiej sprawie? – zapytała podejrzliwie i z nieznacznym rozbawieniem. Nijak nie potrafił odpowiedzieć. Logika zdawała się zaświadczać, że to wszystko było prawdą, serce skrupulatnie zaprzeczało. – Jimmy! – przywołała go. – Ona nie skłamałaby przecież na swoją niekorzyść! To absurdalne!
- Więc może jest jakiś powód... – Pokiwał energicznie głową, uciekając przed blondynką speszonym wzrokiem. – Musi być jakiś powód... – zaklinał desperacko. – Znam ją. Doskonale ją znam – konkludował już sam do siebie. – Nie zrobiła by tego. Wiem to na pewno! – Upierał się. Teraz go dopiero olśniło. Dopiero teraz zrozumiał, że mógł się mylić. I to po całym cierpieniu, jakie zdążył zadać przyjaciółce. Zbyt pochopnie wyciągnął wnioski, powierzchownie ocenił sytuację. Nie wszystko było przecież oczywiste. Właściwie to nic tu oczywistego nie było. Pola z O'Donnellem? Tak nagle? Gdy wszystko między nią i Paddy'm układa się wyśmienicie? – Musimy się dowiedzieć, Caroline... – oznajmił zduszonym determinacją głosem.
- Z tego, co zdążyłam zauważyć, to Pola się strasznie dziwnie zachowuje... – Wypuściła ze świstem powietrze i oparła się tak jak on o balkonową balustradę. – Gada od rzeczy i w kółko to samo; że musi powiedzieć Paddy'emu, że nie chce go okłamywać... – Przewróciła z politowaniem oczami. – A na dodatek jest nadpobudliwa i agresywna. Uderzyła mnie!
- Co?
- Zanim wróciłeś do domu, wpadła do salonu i zachowywała się jak nawiedzona. Pomyślałam w zasadzie, że już po ptokach i wszystko Paddy'emu wyśpiewała. Atmosfera nam nieco zgęstniała i fakt – przez moment byłam na nią wściekła... – Zamyśliła się na chwilę, obawiając wyjawienia Jimowi całej prawdy. – Chciałam nią tylko potrząsnąć, tak wiesz... – tłumaczyła pokrętnie. – Tak, jak mam to w zwyczaju. Nigdy nie zrobiłam nikomu większej krzywdy...
- I...? – Teraz już przyglądał się dziewczynie z nieskrywanym zaciekawieniem.
- Uderzyła mnie tak mocno, że myślałam, że mi nos doszczętnie zgruchotała – przyznała z zażenowaniem. – Ale to nie koniec! – zarzekła nerwowo, widząc pobłażliwy uśmiech na jego ustach. – Zaraz później prysnęła jak najdalej i dosłownie schowała się w kącie! Jak... Jak zbity kundel, który wiedział, że zrobił właśnie coś złego, ale nie mógł się przed tym w żaden sposób powstrzymać. Coś na zasadzie instynktu... Rozumiesz?

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz