225. MY FAITH COULD REALLY START (part 3)

5 2 0
                                    

- To co? – Dominique przerwał krępującą ciszę. – Przejdziemy się, czy będziemy tak marzli? – zagadnął wesoło do Paddy'ego, a zaraz potem, przeniósłszy zaczepnie zmrużone oczy na Polę, uśmiechnął się dobrotliwie i zapytał, czy zdążyła już cokolwiek zobaczyć.

- Tyle, co z tego miejsca... – odparła, nieznacznie wzruszywszy ramionami.

- To zostawcie tam bagaże. – Wskazał na zadaszony krużganek. – I zapraszam na krótki chociażby spacer.

Paddy stał nadal bez ruchu, zupełnie, jakby żadnej zachęty nie usłyszał, a Pola, uznając propozycję za o wiele lepsze od tłumaczenia powodów telefonu do Dominique'a rozwiązanie, schyliła się po obie ich walizki i już je miała odnosić, gdy mnich, w żaden sposób opieszałości przyjaciela nie komentując, zabrał jej jedną z toreb i pomógł w przetransportowaniu.

- Myślałem, że i z nim o tym porozmawiasz... – wyszeptał konspiracyjnie, choć byli już daleko od Paddy'ego.

- Nie było czasu o ślubie żadnym myśleć – odparła posępnie, a ubiegając następne pytanie, dodała, że w najbliższej przyszłości także okazji do tego nie będzie.

- Szkoda... – sposępniał, odstawiając walizkę na ławkę, przy której pod dachem się zatrzymali. – Tym bardziej, że tak jak ci wtedy mówiłem... – Popatrzył na nią bystrze. – Od momentu, gdy oboje się na ten krok zdecydujecie, czeka was jeszcze długa droga.

- W tej chwili... – Westchnąwszy przeciągle, obróciła się na pięcie w stronę drepczącego wokół własnego cienia Paddy'ego. – W tej chwili jesteśmy na takim zakręcie, że nie wiemy, co będzie dalej... i nie ślub mam na myśli, a... – Uniosła w rozżaleniu jeden kącik ust. – Nas. Nas ogólnie. Naszą wspólną przyszłość...

- Coś się stało?

Czy coś się stało? Uśmiechnęła się mimowolnie; i nie w wyrazie rozbawienia, a jawnej wręcz kpiny, a następnie, ignorując wyczekujące ze strony zakonnika milczenie, ruszyła z powrotem do Paddy'ego.

- To... – zaczął, dołączywszy pośpiesznie do jednomyślnej w ciszy pary, Dominique. – Chodźmy, kochani! – Uśmiechnął się, rozładowując nieco atmosferę, a wepchnąwszy w kieszenie narzuconej na habit kurtki dłonie, wyrwał odważnym i zabawnie tanecznym krokiem do przodu. – Tutaj, moja droga, jak pewnie zdążyłaś się już dowiedzieć, mieszkamy... – Zadarł do góry, zwracając ją za klasztorem, głowę. – Za nami jest kościół, za klasztorem kaplica... – Po tych słowach spojrzał przed siebie, dokładnie na ten sam budynek, na który wcześniej, mówiąc, że i tam o niej rozmyślał, wskazywał Paddy. – Tam jest refektarz.

- Refektarz to po prostu olbrzymia jadalnia – sprostował z jakimś dziwnym przekąsem Paddy.

Pola aż się uśmiechnęła, bo to oznaczało, że Paddy myślał o niej przy każdej, najbardziej nawet prozaicznej czynności; zarówno, jak spał, jak jadł, modlił się, i jak... obróciła się w kierunku altany w oddalonym od nich parku i...

- A tamta atrakcja? – spytała z nieskrywanym zaciekawieniem.

- Ach! Wirydarz! Chociaż wolę określenie „rajski ogród"... – odparł Dominique, puszczając do Poli oczko. – Podoba ci się?

- A możemy tam pójść?

- Naturalnie! – Roześmiał się, sprzedając jednocześnie kuksańca idącemu po drugiej swojej stronie, w dalszym ciągu przesadnie nadąsanemu, Paddy'emu. – To takie miejsce, gdzie sadzimy i pielęgnujemy rośliny – obniżył głos w jakimś dziwnie tajemniczym tonie – i zioła tam też różne rosną.

Pola aluzji nie pojęła, ale Paddy... Paddy momentalnie, przypominając sobie poduszkę z werbeną, o której Dominique wiedział przecież wszystko, chrząknął znacząco, zaperzył się, a gdy tylko mnich na niego spojrzał, pogroził mu iskrzącymi się w przestrodze oczyma. Z drogi, na której wcześniej wysadziła ich taksówka, zeszli prosto na pokrytą złotawym żwirem i czarownie światłem latarni zalaną alejkę. Prowadziła ich bezwolnie do altany, pod której urokiem, nie kryjąc tego zresztą, pozostawała Pola. Po zmroku, wyniesiona na pół metra powyżej gruntu, murowana, z bogatą ornamentyką podtrzymujących sklepienie kolumn, przyozdobiona lampkami świątecznymi i poczciwie bluszczem obrośnięta, naprawdę potrafiła zaprzeć dech w piersiach. Nawet Paddy, wchodząc po tych kilku schodkach do środka, rozejrzał się wewnątrz tak żywo i entuzjastycznie, jakby po raz pierwszy to miejsce odwiedzał. Nieodparty urok, nęcący wspomnieniami zapach przeszłości i jedność, jaką każdy odczuwał z tym niewielkim, wyodrębnionym z całego parku, sześciokątnym i ażurowym pomieszczeniem, sprawiły, że przez dłuższy moment, upajając się otulającym ich spokojem, milczeli.

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz