218. I DENIED THE TRUTH

11 2 0
                                    

Chrzęst roztrzaskiwanych gałęzi i ruch tak szybki, że dostrzec go nie zdążyła. Pewnie wiewiórka – pomyślała – jakaś zbłąkana i przed zmierzchem szukająca schronienia istota. Ona przed swoim właśnie stała, choć odwagi, by wejść do środka, brakowało. Poruszyła się dopiero wtedy, gdy księżyc, odsłonięty przez leniwie turlającą się po niebie chmurę, oblał mury posiadłości swym niebieskim i jak nigdy wątłym blaskiem. Stopnie, a było ich raptem kilka, pokonywała w rozmyślnie ślamazarnym tempie. Wiedziała, że gdy dotrze wreszcie na miejsce, gdy złapie za klamkę, nie będzie już odwrotu. Będzie musiała wejść tam do środka i zmierzyć się z cierpieniem, którego bezmiar i potęga już teraz ją obezwładniały. Drżała. Na całym ciele i w duszy. Idąc tam, czuła się bezbronna i zmuszona do pogodzenia ze wszystkim, co stanie się przecież nieuchronnie. Do holu wkroczyła na palcach; i nie sama, bo z miodową łuną światła z zawieszonej na werandzie lampy. To na pogrążonych w mroku schodach spoczęło jej płochliwe spojrzenie. Ruszyła więc w ich stronę z pęczniejącym przerażeniem, w każdej chwili gotowa do odwrotu, czy chociażby zatrzymania. Złapała już za poręcz, mozolnie podciągając ku górze całe swoje odrętwiałe w strachu ciało, gdy poczuła, że każdy jej krok śledzony jest przez kogoś ze złowrogim namaszczeniem. Obróciła się za siebie, bardzo powoli i ostrożnie, a na widok opartej o ścianę blondynki, westchnęła aż na głos z ulgą.

- Przepraszam, że nie odbierałam, jak dzwoniłaś, ale...
- Ale byłaś pochłonięta O'Donnellem, w jego gabinecie zapewne. – Przerwała jej, wprawiając jednocześnie w osłupienie. – Co taka zdziwiona? – Cyniczny uśmiech, jakim okryła się ta na co dzień pogodna buzia, przyprawił ją o kolejny już tak silny zawrót głowy. – Jimmy was widział.
- Jimmy nas widział? – Powtórzyła nieprzytomnie po blondynce.
- Rano jeszcze sądziliśmy naiwnie, że grozi ci nie bezpieczeństwo... – Wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. – Nie wierzyłam, że zrobiłaś to z własnej woli... – wyszeptała. – Byłam niemal pewna, że cię zgwałcił. – W przepastnym błękicie jej oczu niekwestionowanym włodarzem było rozczarowanie. – Jimmy pojechał za tobą do szpitala. Nie darowałby sobie, gdyby coś ci się stało.
- To nie tak... – Potrząsnęła energicznie głową, wszystkiemu próbując zaprzeczyć.
- Broniłam cię, starałam się zrozumieć, wierzyłam, że to błąd, a ty dzisiaj, jak gdyby nigdy nic, zostawiasz Paddy'ego i lecisz obmacywać się z tym pajacem!
- Caroline, to nie tak! – załkała żałośnie.
- A jak? – Dziewczyna zbliżyła się na niebezpieczną odległość, cedząc przez zęby ze zdziczałą wrogością. – To nie ty jesteś tą wyrachowaną, zimnokrwistą suką, która dla upragnionego awansu i zaspokojenia przerośniętych ambicji dała się wydymać obleśnemu frajerowi, zdradzając tym samym zakochanego w niej po uszy i gotowego do każdego poświęcenia faceta?

Otworzyła usta z przeświadczeniem, że powinna się teraz wybronić, ale wszystkie argumenty, jakie znalazła na swoje usprawiedliwienie, pogrążały jednocześnie Sean'a.

- I tyle...? – Prychnęła blondynka, uśmiechając się jednocześnie pogardliwie.
- Gdzie jest Paddy?
- Zaszył się rano w gabinecie i do tej pory stamtąd nie wyszedł... – odparła beznamiętnie. – Ale jeśli masz mu do powiedzenia tyle samo, co mnie, to oszczędź mu cierpienia i od razu idź się spakować do sypialni.

Zabolało... choć nie sposób było z tym polemizować. Faktycznie nie miała dla Paddy'ego żadnych uśmierzających ból zderzenia się z prawdą wyjaśnień. Mogła tam iść i, zatajając wszelkie okoliczności łagodzące, potwierdzić jego przypuszczenia, albo nie spotykać się z nim wcale, i tym samym również zdradzie zaświadczyć. Skinęła niemal niezauważalnie głową, na znak, że radę – jaka by nie była – przyjęła do wiadomości, a potem zwróciła się z powrotem ku górze, i choć wszystko ją stamtąd spychało, pokonała tych kilkanaście, dzielących ją od niego, stopni. Chłód, jaki odczuła, stopiwszy się z urzędującym tam mrokiem, obciążył dodatkowo jej ciało i sprawił, że każdy, nawet najdrobniejszy ruch przeistaczał się rzetelnie w wymagający ogromnej siły i energii wyczyn. W jej głowie rozbrzmiewała bezlitosna kakofonia. Przekrzykujące się wzajemnie głosy Sean'a i blondynki, O'Donnella z siostrą Barbarą... i ten najcichszy, najspokojniejszy, wyzierający gdzieś spod nich nieśmiało. Jeszcze wczoraj tak radosny.

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz