Paraliżująca myśli rozpacz, łzy tak suche, że bolesne, i to łóżko – zgliszcza tylko pozostały. Ochłapy miłości, jakie chwytała łapczywie; ulotny zapach jego skóry, ciepło otulającego ją ciała. Nienawidziła się. Nienawidziła, nie poznawała, nie rozumiała... Teraz to wszystko zdawało się być głupim żartem. Kpiną, która nigdy się nie wydarzyła. Ona go przecież kochała. Bardziej niż kogokolwiek, niż cokolwiek na tym świecie. Nie zrobiłaby mu tego. Nigdy by im tego nie zrobiła. Co się zatem dzieje? Skąd tak obce jej wspomnienia? Kim była ta kobieta? Kim była ta napawająca ją wstrętem i odrazą kobieta?! Bo to przecież nie ona. To nie może być ona... Ta jedna myśl... ta okrutna myśl drążyła bezlitośnie jej duszę, docierając w każdy jej zakamarek i siejąc tam druzgoczące spustoszenie. Cichła powoli zawierucha. Milkły emocje, dogasały pragnienia, a cel się zacierał. I dopiero wtedy, dopiero gdy obojętność przejęła ją srogim chłodem, podźwignęła się do góry i spojrzała mu prosto w oczy. Uśmiechał się. Nieświadomie i instynktownie. Chciał jej dotknąć i wysuwał już rękę w jej stronę...
- Nie podnoś się, kochanie – poprosił, gdy zerwała się w popłochu na kolana. – Tak było dobrze... – Przyciągnął ją z powrotem i położył na swoim ramieniu. – Tak strasznie za tym tęskniłem... – Nie patrzyła na niego. Nie miała śmiałości. Jedynie po sposobie, w jaki to powiedział, zrozumiała, że delikatnie się uśmiechał. – Ty cała drżysz! – Nie... Niech tylko się o nią nie martwi. Gdyby wiedział, gdyby tylko wiedział... – Pola, co się dzieje? – Podniósł się na łokciu, przekręcając w jej stronę. Oparł dłoń o jej czoło. Przymknęła oczy. – Mierzyłaś temperaturę? Kochanie...? – Głos ugrzązł jej w gardle. Gdyby się wyswobodził, gdyby choć jedno słowo z jej ust uciekło... Nie może sobie na to pozwolić. Musi milczeć. Musi milczeć dopóki nie znajdzie odwagi, by o wszystkim mu powiedzieć. – Nie możesz iść jutro do pracy. Masz za sobą ciężką i nie odespaną noc. Jesteś słaba, kochanie... – Czuły dotyk jego palców parzył skórę jej policzków. – Weźmiesz jutro wolne i posiedzimy w domu, dobrze? Razem... – szeptał. – Z samego rana zadzwonię po lekarza.
- Po lekarza? – wydusiła z przerażeniem w oczach. – Po co po lekarza?
Uśmiechnął się pobłażliwie, nie przestając gładzić jej twarzy.
- Nie sądziłaś chyba, że tak to zostawię? To jednak prawda, że lekarze są najgorszymi pacjentami – perorował z rozbawieniem. – Nie panikuj... – Ciepło jego ust na czole przyprawiło ją o silne dreszcze. – Musimy dowiedzieć się, czemu zemdlałaś. Ludzie nie tracą przytomności bez przyczyny.
Miał rację. Ludzie nie tracą przytomności bez przyczyny. Więc jaka była ta cholerna przyczyna? Co było winne? Czemu to zrobiła?! Czemu, do diabła, to zrobiła?!
- Pola...? – zagaił jakimś innym, nieznanym jej i tajemniczym głosem. – A może masz jakieś inne objawy? Mdli cię? – Oj, tak! Mdliło ją. Nieprzerwanie. – Boli cię brzuch? – Czy boli? Skręca się w konwulsjach! – A może masz nietypowe zachcianki żywieniowe? – Co?! Chwila... Czy on...? – Bo, kochanie... – Serce jej stanęło, gdy dostrzegła błysk w jego oczach. – Bo może to... – Pokiwał energicznie głową. To już potwierdziło jej najgorsze obawy.
- Nie! – odparła bez chwili namysłu, podnosząc się do pozycji siedzącej i uciekając desperacko przed jego badawczym wzrokiem.
- Ale czemu nie? – Złapał ją w ostatniej chwili, miała już wstawać, a teraz znowu utknęła naprzeciwko, otoczona pajęczyną jego ramion i nie potrafiąca zdzierżyć radości, w jakiej zdawał się unosić. – Ja wiem, że to może mało realna perspektywa, szczególnie w świetle tego, że kochamy się już od dawna i nigdy się nie zabezpieczaliśmy, ale pomyśl tylko... – Potrząsnął nią delikatnie, sadzając sobie, mimo stanowczego oporu, na kolanach. – Jesteś lekarzem, więc wiesz o tym najlepiej. Ile średnio czasu zabierają innym parom starania o dziecko? – Uniósł wyzywająco brwi. – No, ile?
CZYTASZ
Thanking Blessed Mary - Tom II
Fanfic***TBM*** Tom II, część II Opowiadanie fan-fiction o Kelly Family, pisane w latach 2008-2017. Ponad 4000 stron A4, niemal 500 rozdziałów, dodawane sukcesywnie, niepoprawione od czasu swojego powstania.