Do samochodu wpadła tak gwałtownie, jakby powietrze na zewnątrz paliło. Odrzuciła na fotel torebkę, nerwowo zapięła pasy, i siedziała. Siedziała tak w ciszy i otępieniu. Z opartymi o kierownicę łokciami i palcami, które wplecione kurczowo w jej włosy, zbielały od siły ucisku. Mówił o tym tak spokojnie... Bez emocji, bez żalu, bez najwątlejszego wyrzutu sumienia. Powinna była to zakończyć. Zakończyć tak, jak sobie rano obiecała. Może wówczas zaznałaby spokoju, bo teraz – poznawszy całą prawdę – teraz czuła się jeszcze podlej. Zgwałcił ją, po prostu ją zgwałcił! I nie pozwolił jej o tym zapomnieć. Dla niego to epizod, jakich wiele; niewinna, łechcąca przymałe ego zabawa. A dla niej? Cały świat jej się rozsypał, wszystko straciło znaczenie, brzydziła się samej siebie. Powinna wracać do domu... Powinna, bo tam Paddy na nią czeka. A może już nie czeka? Caroline nie dzwoni. Więc jednak nie czeka. Nie czeka! Ale czego mogła się spodziewać? Na co liczyć? Jego już tam nie ma. Uciekł do Belgii... A jeśli nie do Belgii, to gdziekolwiek indziej, jak najdalej od niej. I nie może go prosić, by wrócił, bo choćby się i ugiął, to ona nie znajdzie słów, które przecież nie istnieją, a którymi mogłaby pomóc mu zapomnieć.
Jej dłonie zsunęły się na oczy, a z tychże na policzki. Przetarła je niedbale i spojrzała przed siebie. Wiedziała, że nie może, że nie powinna w tym stanie prowadzić. I choć nikły głos rozsądku odzywał się jeszcze w czeluściach jej strwożonej głowy, to teraz, bez chwili zawahania, odpaliła silnik i wykręciła na chodniku, za wszelką cenę chcąc stamtąd odjechać i więcej do tego miejsca nie wracać. Z początku się błąkała; bezwolnie pogrążona w letargu, a gdy z pajęczyny miejskich ulic zdezerterowała wreszcie na otwartą i pozbawioną ograniczeń przestrzeń tamtejszych bezdroży, uśmiechnęła się oszukańczo pod nosem i docisnęła mocniej pedał gazu. Tylko z pozoru wydawało jej się, że jest bliżej niż dalej. Tak naprawdę, ilekroć mijała ten dziwnie znajomy, piętrowy budynek, utwierdzała się w przekonaniu, że od godziny ponad jeździ zapalczywie w kółko. Zatrzymała się wreszcie. I nie gdziekolwiek, bo właśnie pod nim. Jedno zuchwalsze spojrzenie wystarczyło, by wróciły wspomnienia. To tutaj się wszystko zaczęło. Dzień, w którym, wedle pomysłu Jima, robić mieli wszystko po raz pierwszy, i noc, gdy zjawili się tutaj przypadkiem; ona – szukająca odrywającej ją od myśli o Paddy'm rozrywki, on – towarzyszący jej wiernie, zawsze gotowy do pomocy i wszelkiego poświęcenia przyjaciel. Wtedy mu się udało. Uchronił ją przed O'Donnellem, odwiózł bezpiecznie do domu i sprowadził natychmiast Paddy'ego. A przedwczoraj... Nie... To już nie była jego wina. Jimmy... on... Boże! On go przecież poznał! On go poznał wtedy, gdy przyjechał do jej domu w urodziny! Mówił, że go skądś kojarzy. Ostrzegał ją przed nim. Tyle razy powtarzał, że nie należy mu ufać, że nie powinna się z nim zadawać. Tyle razy... A ona zbywała te przestrogi pobłażliwym milczeniem!
Wiedziała... Wiedziała, że to jej wina. I nic jej z tego nie zwalniało. W kotłowisku myśli sama się już przyduszała. Musiała wysiąść. Odetchnąć świeżym powietrzem. Złapała za torebkę i wypadła z samochodu z taką samą porywczością, jak do niego wsiadła. Rozszalały wiatr, jaki wdarł się przebojem w jej włosy, i zimno, od którego usta pierzchły momentalnie – to wszystko, tak samo jak dokuczliwe, było też potrzebne. Do tego chociażby, by nadal czuła, że żyje.
- O, stary! Żebyś ty słyszał bajerę, jaką jej wcisnął! Żadnych prochów nie potrzebował, już była jego!
Usłyszała nagle, gdzieś blisko. Obejrzała się w tamtą stronę; spłoszona i wybita z szaleńczego rytmu, i zignorowałaby najpewniej zmierzającą w jej kierunku grupkę młodych chłopaków, gdyby nie jeden z nich, łudząco podobny do kogoś jej bliskiego. Znieruchomiała, obezwładniona tym przeświadczeniem, i wpatrywała się w niego z nie dającym się odegnać zaintrygowaniem. Byli coraz bliżej, chociaż on akurat szedł powolnym krokiem, ociągając się i pozostając przez to w tyle. Wysoki, szczupły, z rozpiętą kurtką i wsuniętymi do kieszeni spodni dłońmi. Nie patrzył przed siebie, nie rozglądał się też na boki. Sprawiał wrażenie nieobecnego, kompletnie pogrążonego w odmętach własnych myśli; może nawet trochę wystraszonego, ale tłumiącego w sobie wszystkie te bolączki. Wzbudzał współczucie... Z tą swoją mizernie zwieszoną głową i rumieńcami na policzkach... takimi samymi, jak u...
CZYTASZ
Thanking Blessed Mary - Tom II
Fanfiction***TBM*** Tom II, część II Opowiadanie fan-fiction o Kelly Family, pisane w latach 2008-2017. Ponad 4000 stron A4, niemal 500 rozdziałów, dodawane sukcesywnie, niepoprawione od czasu swojego powstania.