224. MY FAITH COULD REALLY START (part 2)

13 2 0
                                    

- Pewnie lot wam z powodu złej pogody odwołają.

Z tymi, nieskrywanie zresztą radosnymi, spostrzeżeniami Jimmy zaparkował na parkingu pod lotniskiem i jako pierwszy wysiadł z samochodu. Dobrnąwszy do bagażnika, zderzył się niemal z Paddy'm, a nijak tego nie komentując, otworzył klapę i sięgnął porywczo po jedną z ustawionych tam, sugestywnie po same brzegi wypchanych, walizek. Paddy przez moment chciał mu tę jedną odebrać. Sam nie wiedział, skąd tak absurdalna obawa, ale pewien był, że brat jest gotów zgubić bagaż po drodze, czy nawet go komuś przypadkowemu podrzucić, byle tylko uniemożliwić Poli wylot. Tych kilka minut, w ciągu których maszerowali wszyscy czworo w stronę terminalu, dłużyło się niemiłosiernie i wprowadzało gęstą atmosferę. Nikt nic nie mówił, a to mogło oznaczać, że gdy nadciągnie wreszcie godzina odprawy, każdy będzie miał milion słów pożegnalnych, opóźniających celowo ich wyjazd. I w tym akurat przeświadczeniu wcale się nie mylił. Ledwo odstawili na kamienną posadzkę walizki, wbijając gorączkowe spojrzenia w tablicę odlotów, Jimmy przesmyknął w stronę Poli, przystanął za jej ramieniem, i szeptem konspiracyjnym, ale wystarczająco donośnym, by i on go usłyszał, poprosił dziewczynę, by porozmawiali chwilę na osobności. Zgodziła się. Oczywiście, że się zgodziła. Bo niby czemu miałaby odmówić? 

Paddy przyglądał się bezradnie, gdy odchodzili, i wzroku z nich nie spuścił, gdy usiedli już na jednej z wolnych ławek. Nic z tej odległości nie słyszał, ale pokorna mina z początku, a dosadnie później na twarzy brata zaakcentowana zapalczywość, nie mogły oznaczać lekkiej i przyjemnej, na tematy z wyjazdem do Francji niezwiązane, rozmowy. Westchnął głęboko, tracąc nadzieję, by Jimmy kiedykolwiek przestał się do jego związku z Polą wtrącać, a potem natrafił wzrokiem na równie jak własna bezsilną twarz blondynki, i znając powody takiego jej zniechęcenia, uśmiechnął się łagodząco.

- Czego michę cieszysz? – Caroline najwyraźniej do śmiechu nie było. – Aż się niedobrze człowiekowi robi... Teraz jej pewnie truje, jak to bardzo mu przykro, że ją niesprawiedliwie osądził, jak beznadziejnym i bezmózgim jest osłem... – Wpatrywała się zmrużonymi oczyma w nazbyt poufałych jej zdaniem przyjaciół. – Na koniec doda, że zawsze może na niego liczyć i że przyleci prywatnym helikopterem, jeśli tylko we Francji jej się z tobą nie spodoba... – Zmarszczyła swój mały nosek w wyrazie nadąsania. – No i standardowo już... – Wzruszyła ramionami. – Powie, że ją kocha.

- Co i ty powinnaś zrobić, bo z zazdrością ci nie do twarzy – skomentował, nadal łagodnie i na przekór okolicznościom się uśmiechając, a gdy w żaden sposób nie reagowała, zaopiniował, że zabiera się za Jima jak pies za jeża, i przypomniał, że miała to przecież minionego dnia powiedzieć.

- Położył atmosferę – kichnęła udawanie, zasłaniając usta piąstką. – Poszliśmy wtedy do kuchni, zbierałam się na odwagę, i już byłam pewna, że jestem gotowa, gdy on się nastroszył jak jakiś durny torreador nad posiekanym włóczniami bykiem i zaczął opowiadać z podekscytowaniem, jak to bezdusznie urządziliście O'Donnella.

Paddy momentalnie spochmurniał. Próbował ją odpędzić, uznając za nad wyraz nieetyczną, ale świadomość tego, na co wczoraj się połasił, nie zaspokajała pragnienia zemsty, które nadal w nim zdradziecko drzemało. Na Polę popatrzył z nie dającym się odegnać bólem. W dzień była normalna. Nie uśmiechała się może przesadnie, oczy jej momentami wilgotniały, ale cierpienie, którego doświadczyła, nadzwyczajnie i godnie podziwu maskowała. I tylko te noce... Nawet ta dzisiejsza była fatalna. Zasnęła mu co prawda na kolanach, ale decyzja o tym, by przenieść ją do sypialni, okazała się najgorszym posunięciem, jakie mógł wymyślić. Do rana już oczu nie zmrużyła, choć na głowie w swych staraniach stawał. Ani na chwilę jej samej nie zostawił, głaskał nieprzerwanie po włosach, nucił nawet! Dopiero promienie leniwego słońca, które zakradły się, zastając ich wyczerpanych, i subtelne tony, wygrywane przez nakręcaną przez niego do znudzenia pozytywkę... dopiero połączenie światła dziennego z kojącą muzyką przyniosło jej wytęskniony spokój. Zabrał tą pozytywkę. Ona jej nie spakowała, ale dla niego była to pierwsza rzecz, jaką po przebudzeniu do walizki włożył.

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz