Przedzierając się pośród bezlistnych gałęzi i strzepując z nich tumany zlepionego śniegu, brzmiał jakby śpiewał. Wiatr był tego dnia doprawdy paskudny i nic nie wieszczyło gwałtownej poprawy pogody. Pomimo przygnębienia, w jakie wprawił Paddy'ego widok domu Aidana i ciągle jeszcze obecnego strachu, związanego z niewyjaśnionymi „wizytami" Weroniki w ich życiu, w powietrzu doolinowym wyczuwalna była radość. Jimmy z Caroline przez całą drogę do pubu rozprawiali jak najęci, Jonathan, ubodzony widocznie porannym, nie do końca przemyślanym, docinkiem Paddy'ego, w ogóle się nie odzywał, a cała reszta rodzeństwa niecierpliwiła się na przygotowany wieczór muzyczny i cieszyła niezmiernie, gdy tylko stanęli pod drzwiami piętrowego budynku. Nie wyglądał normalnie. Ducha Bożonarodzeniowych świąt czuć już było doskonale. Po obu stronach wejścia ustawione były dwie choinki. Udekorowane lampkami i bombkami, przystrojone cukierkami, od razu skupiły na sobie uwagę dzieci. Nad drzwiami zaś, nad drzwiami wisiał wieniec. Ale i ten był niestandardowy, bo bardziej przypominał bukiet. Olbrzymi, przykuwający wzrok bukiet, utworzony ze splecionych ze sobą gałązek ostrokrzewu i jemioły. W oknach wychodzących na ulicę ustawione były świece. Białe, wysokie, i wszystkie zapalone. Ze środka wydobywała się muzyka, ale żadnych głosów świadczących o obecności gości. Byli więc pierwszymi. Gdy tylko ruszyli do przodu, Paddy złapał Polę za rękę i ciągnąc ją za sobą, przedarł się aż do kroczącego powoli i całkowicie pochłoniętego wtuloną w niego Barby Williama. W ostatniej chwili szarpnął jego rękawem. Zatrzymali się, odwracając gwałtownie i wyczekując jakichś wyjaśnień.
- Tym razem nie czekamy na żadną okazję... – zapowiedział stanowczo Paddy. – Miałeś już wystarczająco dużo czasu, by czegoś się dowiedzieć. Jutro wyjeżdżamy... – tłumaczył gorączkowo. – Nie wyjedziemy stąd, i mówię to na serio Will, nie wyjedziemy stąd dopóki nie dowiemy się, w jakie tarapaty wpadła staruszka.
- Zależy mi na tym nie mniej niż tobie, Paddy... – odpowiedział bez mrugnięcia okiem. – Obiecuję, że gdy tylko będzie oka...
- Nie! No mówię przecież... – Jego ramiona opadły bezsilnie. – Nie czekamy na żadną okazję! Nie ma na to czasu! Jeszcze dzisiaj chcę się dowiedzieć, na co jej były pieniądze.
- Pogadam z nią, obiecuję... – William położył rękę na ramieniu Paddy'ego, spojrzał mu w oczy spod mocno ściągniętych brwi i skinął powoli głową.Zaraz potem obrócił się na pięcie, przyciągnął do siebie Barby i zniknął za progiem pubu. Paddy nie był z tej reakcji zadowolony. Niby powinna go uspokoić, ale cały charakter tego spotkania; ich urodziny, goście, jacy na pewno liczebnie się zjawią, ferwor przygotowań, śpiewanie, biesiada – nie sprzyjało to intymności i krępującej być może rozmowie, jaką musieli ze staruszką przeprowadzić. Na zewnątrz razem z nimi została już tylko blondynka z Jimem. Wpatrywali się w nich z zaciekawieniem, a ponieważ Paddy nie miał ochoty wyjawiać im teraz powodu ożywionej dyskusji z Will'em, objął Polę ramieniem i poprowadził naprzód. Zatrzymał się w samym progu. Zupełnie jakby nagle jakaś myśl go wyprzedziła. Zdziwiona tym Pola spojrzała na niego pytająco. Uśmiechnął się, całkowicie na moment zapominając o trapiących go problemach, i wskazał do góry palcem. Podniosła oczy. Zrozumiała. Wspięła się wysoko, zarzuciła mu na szyję ramiona i pocałowała.
- Jeszcze się tym nie znudziliście? – bąknęła mu za plecami blondynka.
- Czym?
- Sobą! – Przewróciła z politowaniem oczami. – Bokiem mi ten wasz romantyzm już wychodzi!Uśmiechnął się przebiegle. Raz jeszcze przesunął mokrymi wargami po ustach Poli, i ani na chwilę nie luzując objęcia, w jakim ją uwięził, obejrzał się na dziewczynę i odparł wyniośle, że to nie romantyzm, a...
- Tradycja!
- Bożonarodzeniowa... – odgryzła się błyskawicznie – ...i ma zapewnić szczęście na nadchodzący rok, a o ile mi wiadomo, wam do szczęścia nic już więcej nie trzeba.
- Nie tylko szczęście – wtrącił z mlaśnięciem Jimmy. – Całowanie się pod jemiołą ma też zapewnić zgodę i wybaczenie... Czyli coś dla nas! – Mrugnął do swojej ukochanej okiem.
- Poza tym, jeśli już bożonarodzeniowa, to kultywowana przez ludzi wierzących z błogą nieświadomością. To pogański zwyczaj, wywodzący się z tradycji celtyckiej... – uciął wszelkie dywagacje Paddy. – Jemioła to święta roślina Celtów. Drzewo wiecznie zielone, bez względu na porę roku. Celtowie wierzyli, że za zachodzące w przyrodzie zmiany odpowiadają siły boskie. Ukrywają się w roślinach i zmieniając je odpowiednio, decydują o tym, kiedy jaka pora roku nadejdzie. To nasunęło przekonanie, że skoro jemioła nie zmienia się w ogóle, to nie podlega żadnemu zwierzchnictwu i roztacza wokół siebie aurę strefy niczyjej. A skoro strefa jest niczyja, to całowanie się pod jemiołą nie może być grzechem.
CZYTASZ
Thanking Blessed Mary - Tom II
Fanfiction***TBM*** Tom II, część II Opowiadanie fan-fiction o Kelly Family, pisane w latach 2008-2017. Ponad 4000 stron A4, niemal 500 rozdziałów, dodawane sukcesywnie, niepoprawione od czasu swojego powstania.