223. MY FAITH COULD REALLY START (part 1)

11 3 0
                                    

Upłynął już czas, jaki im dały. Nie mogła dłużej czekać. Kręciła się gorączkowo pod drzwiami, co chwilę wyglądając na podjazd, a gdy w bezkresie nocnego cienia na zewnątrz nie napotykała na żadne zbliżające się do posiadłości światła, klęła cichutko i z zażenowaniem, rozpoczynając wędrówkę na nowo. Caroline, równie nerwowo stukając obcasami, przesiadywała na schodach z podpartą o nadgarstek brodą. Tak wściekła jak teraz, nigdy jeszcze na Jima nie była. Dopiero dzisiaj to do niej dotarło. Patologiczne w swym masochistycznym udręczeniu uczucie, które żywił do Poli, zaślepiało go absolutnie; dezorganizując jego życie u samych już podstaw i czyniąc je gotowym do poświęcenia w imieniu miłości, jaka na rzeczywistość przełożenia żadnego nie miała. Wszystko by dla niej zrobił. Zabił, okradł, zgwałcił, kłamał. Wszystko! Sama ją kochała. Sama na wiele, by tylko jej pomóc, była przygotowana. Ale on jako mężczyzna, on powinien być podporą swej partnerki. Tak jak Paddy, w którego słuszność postępowania ani na moment, wbrew pozorom, nie zwątpiła. On miał prawo tam jechać. Miał prawo dochodzić sprawiedliwości. Mało... To był jego święty obowiązek! Ale nie Jimmy'ego. Jego miejsce było przy niej. Przy niej! Zazdrość... Najokrutniejszy z przejawów egocentrycznej potrzeby zawłaszczenia czyichś uczuć, z bezterminowym okresem ważności oczywiście. Nigdy go nie rozumiała. Nigdy go nie czuła. Ale nigdy też nie powiedziała żadnemu mężczyźnie, że go kocha! I chociaż Jima także tym wyznaniem nie zaszczyciła, to zdążyła zwierzyć się z niego jego bratu. 

- Głupia...
- Co?
- Co?
- Mówiłaś coś...
- Nic nie mówiłam!
- Powiedziałaś: „głupia".

Skrzywiła się. Więc jednak jest zdolna paplać, co jej ślina na język podrzuci.

- Ale masz rację – ciągnęła po chwili Pola. – Jestem głupia! – Wybałuszyła usta, migiem docierając do swoich kozaków. – Powinnam być już w drodze. A najlepiej to na miejscu! – Wciskała nogę w długą cholewkę ze lśniącej, wyglądającej na dopiero co wypastowaną, skóry.

Caroline zerwała się z miejsca, zbiegając w pośpiechu z kilku, dzielących ją od podłogi, schodków, a ledwo dobrnęła do przyjaciółki, prześwidrowała ją ostrzegawczym spojrzeniem.

- Głupia to będziesz, jak do tego mieszkania wrócisz!
- Tam jest Paddy... – odparła powoli, zasuwając już ekspresy w butach. – I dobrze wiesz, do czego może być zdolny po wszystkim, co powiedział mu Sean, i co ja ci przed chwilą opowiedziałam... – Wyprostowała się ze zhardziałym, z góry skazującym blondynkę na przegraną, uśmiechem. – Trzymaj lepiej kciuki, żeby nic jeszcze gorszego się nie stało. – Mrugnęła smutnymi oczyma, a pogładziwszy przyjaciółkę po policzku, pocałowała ją leniwie w czoło.
- Podziwiam cię... – wyszeptała z dziwnym, nawet dla niej niezrozumiałym, zawstydzeniem. Pola zdawała się wcale tego nie usłyszeć, ale ona, czując, że musi to z siebie wyrzucić, kontynuowała już po chwili. – Nie znam dziewczyny, po której coś takiego spłynęło by jak po kaczce. Każda musiałaby odchorować. I ty też strasznie cierpiałaś...
- Cierpię – weszła jej w zdanie, a wyzwoliwszy spod kołnierza włosy, rozsypała je swobodnie na plecach.
- Cierpisz... – przyznała, energicznie potrząsając głową. – Ale nie zabrakło ci odwagi, żeby wrócić tam wczoraj i poznać całą prawdę. Ani też teraz... – Zmierzyła Polę pełnym uznania wzrokiem. – Paddy'ego furia roznosi, a ty zamiast kłaść na to laskę, bądź – co bardziej oczywiste – cieszyć się, że staje w twojej obronie, jedziesz tam z powrotem go powstrzymać.
- To już nie jest obrona! – Poziome zmarszczki przecięły zaskoczone tak absurdalnymi wnioskami czoło Poli. – Czasu już nie cofnie! – Wzruszyła w wyrazie żalu ramionami. – Więc cokolwiek mu teraz do głowy strzeli, oznaczać będzie tylko i wyłącznie następne problemy.

Okręciła się wokół siebie, w poszukiwaniu torebki, której i tak tu zresztą nie było, a natrafiwszy wzrokiem na ustawioną przy podstawie schodów ramkę z werbeną, zmrużyła oczy, uśmiechnęła się mgliście, i wyminąwszy zdziwioną jej stanem blondynkę, podeszła i ukucnęła przy obrazku. Pogładziła jego szybkę tak troskliwie, jakby sarny zranionej dotykała, a następnie podniosła go ostrożnie i, odchyliwszy poły płaszcza, przytuliła do piersi, dociskając to miejsce smukłymi palcami swej bledziutkiej dłoni. Włosy, których pukiel sturlał się na jej policzek, odgarnęła, wydmuchując powietrze, z powrotem do góry, i gdy wyprostowawszy się, spojrzała ponownie na Caroline, była już gotowa... chociaż nie... to akurat nie jest najtrafniejsze określenie – była zdeterminowana, by do domu O'Donnella znowu wrócić. Nie znalazłaby ku temu siły, gdyby nie rozmowa z Paddy'm. Krótka, ale w całej rozciągłości wyrazista. Dramatyczny wyraz heroicznej desperacji. Desperacji, która wsiąkła w niego niczym życiodajna woda w osuszoną gąbkę. Desperacji, która go omami, popchnie w niewłaściwą stronę. Desperacji, jaka przez ulotny, oszukańczy moment, przysłuży się zrodzeniu wiary, że powetowanie krzywdy zdmuchnie z horyzontu wszystkie te upiorne mary. Nie mogła mu na to pozwolić. Sama się nie odważyła, więc i jego musiała powstrzymać. Do wyjścia ruszyła pewnym siebie i zdecydowanym krokiem. 

Thanking Blessed Mary - Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz