Gardziła sobą za to. Paddy się starał, chciał, żeby zapomniała, ale wszystkie pomysły, którymi brnął do tego niestrudzenie, rozdrażniały ją tylko i wprowadzały w popłoch. Najpierw mistyczny, wywołujący w niej skrajnie zróżnicowane uczucia klasztor, potem strach, jaki przeżyła, gdy przeprawiali się przez gęsto zarośnięty, stanowiący teren łowny dla krwiożerczych drapieżników las, a teraz, jakby wrażeń jej jeszcze było mało, to... ten zamek. Usytuowany w samym sercu wygwizdowa, mleczną kotarą mgły osłonięty i chyba ze średniowiecznym rodowodem nawet. Zbywał wszelkie, zaciekle przez nią wynajdywane argumenty, i zaręczał, że na pewno, ale to na pewno jej się tu spodoba. Bała się. Bała się tego miejsca, jego wyglądu, historii, wielkości. Tak... Zdecydowanie ją przytłaczał. Sprawiał, że czuła się jeszcze mniejsza niż dotychczas i jeszcze bardziej w otaczającym ją świecie zagubiona. Niby hotel jak dziesiątki innych w Burgundii, tak przynajmniej Paddy zaświadczał, ale ona po stokroć wolałaby teraz jakiś maleńki, bezpretensjonalnie urządzony pokoik, niż przepych, jaki obawiała się zastać za drzwiami tego kolosa. Gdyby nie obiecał, że jeśli tylko będzie chciała, wyjadą stąd z samego rana, nie ruszyłaby z pewnością do przodu. Ale ufała mu. Ufała mu, jak nikomu innemu. Przyleciała tu głównie z poczucia winy i po to, by i on po ostatnich wydarzeniach odsapnął. Jeśli więc chciał tu przenocować i jeśli faktycznie przez lata spędzone w zakonie tak bardzo go ten zamek intrygował, nie widziała innego wyjścia.
Zacisnęła zęby, a objąwszy kurczowo jego ramię, zgodziła się spędzić tę noc w Chateau de Burnand. Taką właśnie nazwę zobaczyła na tabliczce, jaką wchodząc na dziedziniec, minęli. Nie było tam żadnych samochodów, wszystkie światła w oknach pogaszone. Mamiła się nadzieją, że nikt im nie otworzy; że okaże się nagle, iż działalność tego przybytku już dawno została zawieszona, i siłą rzeczy zmuszeni będą poszukać czegoś... zwykłego. Czegoś, co nie będzie jej tak bardzo przerażało, nie wymusi pewnych zachowań. I wszystko przepadło. Przechodzili właśnie między dwoma posągami (bardzo dziwnymi zresztą, bo na kamiennych walcowych cokołach ustawione były ogromne, odlane z brązu najprawdopodobniej kielichy), gdy naprzeciwko, cały ten ganek rozpromieniło światło z zawieszonych przy wejściu, wykonanych z kutego żelaza lamp. Fotokomórka. To tylko fotokomórka... A ona podskoczyła w miejscu, jakby ducha właśnie zobaczyła. Paddy zaśmiał się dobrotliwie, uspokajając ją po chwili ciepłym głosem, i znowu poszli naprzód. Wysokie, zwężające się ku górze schody, i jeszcze wyższe, zwieńczone kunsztownym łukiem drzwi. Nie zdążyli nawet zapukać, gdy otworzyły się nieśpiesznie, a z dokuczliwym skrzypnięciem. Zupełnie, jakby to miejsce; uśpione na pozór i dawno w czasie zatrzymane, czekało z rozbudzeniem specjalnie na nich. Na gości, którzy tego wieczoru właśnie i o tej dokładnie godzinie, mieli stawić się tutaj z nieśmiałą prośbą o nocleg.
Przywitał ich mężczyzna. Oprószony poczciwą siwizną, ciężarem przeżytych lat zgarbiony, we fraku, w którym z powodzeniem mógł na własnym weselu (jakieś pół wieku temu) brylować, i z idealnie wygładzoną, śnieżnobiałą, przewieszoną na zgiętej w łokciu ręce serwetą. Kimkolwiek był właściciel posiadłości, potrafił zadbać o właściwą atmosferę, pomyślała, łypiąc na staruszka podejrzliwie, a następnie, zachęcona przez Paddy'ego lekkim pchnięciem naprzód, postawiła jeden krok, potem kolejny, i znalazła się wreszcie w olbrzymim lobby. Zanim zamknięto za nimi drzwi, zdążyła rozejrzeć się po wnętrzu. Każda ściana miała tylko jedno zadanie: wabić wzrok przybyłych (nawet tych najmniej wrażliwych) okazałą kolekcją obrazów, różnistych figur, a nawet dłutowanego i ręcznie malowanego drewna. Chaotyczny i nieskładny miszmasz, który – jak się później okazało – powstał z ręki jednego tylko artysty. Tym artystą, wedle płynnie w języku angielskim wyłożonej przez zarządcę opowieści, był właściciel całego tego terenu i wszystkiego, co się na nim (włącznie z samym zamkiem) znajduje, niejaki Nico Vrielink. Holenderski malarz, którego prace były tak samo zatrważające, jak przykuwające spojrzenia i rozniecające wyobraźnię.
CZYTASZ
Thanking Blessed Mary - Tom II
Fanfic***TBM*** Tom II, część II Opowiadanie fan-fiction o Kelly Family, pisane w latach 2008-2017. Ponad 4000 stron A4, niemal 500 rozdziałów, dodawane sukcesywnie, niepoprawione od czasu swojego powstania.