Nie lubię szpitali. Czekam na korytarzu, nerwowo stukając palcami o metalowe oparcie krzesła. Kiedy drzwi gabinetu otwierają się i wychodzi lekarz, od razu wstaję, jakby to mogło przyspieszyć jego odpowiedź.
– Panie doktorze? – pytam, próbując, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku czuję, jak narasta we mnie napięcie.
Lekarz spogląda na mnie z wyrazem twarzy, który niestety nie zwiastuje dobrych wieści. Ale nie są to też złe wieści. Neutralność w jego spojrzeniu sprawia, że czuję się jeszcze bardziej zagubiona.
– Na razie nie widzimy ani poprawy, ani pogorszenia – mówi, składając ręce przed sobą. – Wszystko stoi w miejscu.
Te słowa wydają się zawieszone w powietrzu, jakby miały więcej znaczenia, niż jestem w stanie zrozumieć.
– Czy to... dobrze? – pytam ostrożnie, próbując wychwycić jakikolwiek optymizm w jego tonie.
– W pewnym sensie – odpowiada. – Stabilność oznacza, że organizm nie poddaje się. To daje nam czas na leczenie i dalsze monitorowanie. Ale – robi przerwę, jakby wahał się przed dokończeniem myśli – musimy być cierpliwi. Takie przypadki wymagają czasu, a każdy dzień jest kluczowy.
Cierpliwość. To słowo zdaje się być niczym wyrok. Cierpliwość oznacza czekanie, a czekanie oznacza bezsilność. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam w tej niepewności.
– Czy możemy zrobić coś więcej? – pytam, a mój głos lekko drży. – Cokolwiek?
Lekarz uśmiecha się słabo, a jego spojrzenie staje się nieco łagodniejsze.
– Robimy wszystko, co możemy. Dbanie o własne zdrowie i wsparcie bliskich to też część procesu, proszę pamiętać o sobie. – Spogląda na mnie, a ja mam wrażenie, że mówi to nie tylko z zawodowej troski, ale z autentycznego zrozumienia.
Kiwam głową, choć czuję, że to, co mówi, niewiele zmienia. Wciąż jestem tu, czekam i modlę się, żeby moja mama otworzyła oczy. Żeby wróciła.
– Dziękuję, panie doktorze – mówię cicho, czując, że nie ma już nic więcej do powiedzenia.
Wracam na salę. Babcia wciąż siedzi przy łóżku, trzymając mamę za rękę. Widok tej sceny wywołuje u mnie mieszankę smutku i nadziei. Próbuję nie myśleć o słowach lekarza, o tym, że wszystko „stoi w miejscu". Zamiast tego siadam na krześle obok, chwytam drugą rękę mamy i zaczynam mówić. Nie wiem, czy mnie słyszy, ale to jedyny sposób, by nie zwariować.
– Mamo, to ja. Charlotte – zaczynam, starając się, by mój głos był spokojny, choć w środku wszystko się we mnie łamie. – Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że niczego nie da się naprawić bez wysiłku? Więc walcz, proszę... Walcz dla nas. Dla mnie, dla Henry'ego.
Głos łamie mi się przy ostatnich słowach, ale nie przestaję mówić. Może w tym jednym momencie moje słowa znajdą drogę do niej, tam gdziekolwiek jest.
Babcia spogląda na zegarek, a potem na mnie. Jej oczy są pełne troski, jakby bała się, że zostawiając mnie samą, zrobi coś złego.
– Kochanie, muszę już iść. Dziadek czeka na mnie – mówi, wstając powoli. – Ale wrócę późnym wieczorem, jeśli będziesz chciała odpocząć.
Kiwam głową, starając się wymusić uśmiech.
– Dobrze, babciu. Dziękuję, że tu jesteś.
Babcia pochyla się nad mamą, delikatnie całuje ją w czoło, a potem spogląda na mnie.
– Charlotte, rozmawiaj z nią. Nawet jeśli nie odpowiada, słowa mogą czasem zdziałać cuda.
– Będę – zapewniam.
CZYTASZ
BEZ WYROKU
RomanceDruga część historii Charlotte Harrington, studentki prawa i Alexandra Pierce prawnika. Nadal zadajemy jedno kluczowe pytanie : Czy Charlotte zmieni swoje podejście do życia i odnajdzie się w świecie, od którego chciała uciec?