Rozdział 18

86 5 0
                                    

Rozdział z punktu widzenia Alexa.

________________
Alex

Droga do New Milford mija zaskakująco szybko. Za szybko, jeśli mam być szczery. Czy się stresuję? Bardzo. Czy układam wszystko w głowie? Tak, i to już chyba po raz setny, ale wciąż czuję, że żadne przygotowanie nie wystarczy. Mimo to moja dłoń instynktownie gładzi Charlotte, która siedzi obok mnie na fotelu pasażera. Ona z kolei wydaje się być w całkowicie innym nastroju – podekscytowana, promienna, pełna energii.

Przed wyjazdem z Greenwich zatrzymałem się, żeby kupić wiosenny bukiet dla babci i cygaro dla dziadka. Charlotte mówiła mi, że dziadek czasem po kryjomu zapali, zresztą podobnie jak ona sama, choć na szczęście ostatnio zdarza jej się to coraz rzadziej. Wyobrażenie jej w ogrodzie z dziadkiem, dzielących się jednym cygarem, wywołało uśmiech na mojej twarzy, który nie zniknął przez całą drogę.

– To nasza pierwsza wyprawa jako para – zauważa Charlotte, patrząc na mnie z uśmiechem.

– Ale na pewno nie ostatnia – odpowiadam, unosząc na chwilę wzrok znad kierownicy, żeby spojrzeć na jej twarz. Uwielbiam ten uśmiech.

– Nie – zgadza się. – Ale wiesz, dziwię się, że tak dobrze udaje nam się to ukrywać przed twoimi rodzicami i moim ojcem.

Westchnąłem. Wspomnienie moich rodziców, a zwłaszcza mojego ojca, zawsze sprawia, że czuję, jakby ktoś włożył mi kamień w żołądek.

– Wiesz, Charlotte, ukrywanie tego to nie kwestia umiejętności – mówię, starając się brzmieć spokojnie. – To bardziej... kwestia czasu. Po prostu nie jesteśmy jeszcze gotowi na ich reakcje. Ale powiem ci jedno – nie mam zamiaru ukrywać nas na zawsze.

Charlotte patrzy na mnie, a jej spojrzenie jest pełne czegoś, co trudno opisać. To zaufanie, wiara, a może po prostu miłość.

– Dobrze – mówi w końcu cicho, kładąc swoją dłoń na mojej. – Wiem, że nie musimy się spieszyć.

Kiedy dojeżdżamy na podjazd przed domem jej dziadków, czuję, jak napięcie w moim ciele osiąga szczyt. Dom jest uroczy, otoczony drzewami, a ogród pełen kwitnących kwiatów wydaje się być miejscem wyjętym z bajki. Charlotte spogląda na mnie, wyczuwając moje zdenerwowanie, i śmieje się cicho.

– Alex, to tylko moi dziadkowie. Będą cię uwielbiać, zobaczysz.

Wysiadamy z samochodu, a ja chwytam bukiet i cygaro. Kiedy podchodzimy do drzwi, Charlotte puka, a chwilę później drzwi otwiera starsza kobieta z jasnymi oczami i ciepłym uśmiechem.

– Babciu! – mówi Charlotte, rzucając się jej na szyję.

– Moje dziecko – odpowiada babcia, obejmując ją mocno. Po chwili patrzy na mnie. – A to musi być Alexander.

– Alex – poprawiam delikatnie, wyciągając rękę. – Miło mi panią poznać.

– Mnie również – mówi z uśmiechem, a potem zerka na bukiet. – Och, jakie piękne kwiaty!

– Dla pani – mówię, wręczając jej bukiet.

– Mów mi Helen, drogi chłopcze – odpowiada, zerkając na Charlotte z lekkim uśmiechem. – Nie robimy tu formalności.

Kiedy wchodzimy do środka, czuję, jak atmosfera mnie uspokaja. Dom jest pełen ciepła, zapachu świeżo upieczonego ciasta i odgłosów rozmów. Dziadek siedzi w salonie, czytając gazetę, ale kiedy widzi nas, odkłada ją na bok.

– Charlotte! – woła, a potem podnosi wzrok na mnie. – A to musi być twój młody człowiek.

– Dziadku! – mówi Charlotte, podchodząc, żeby go przytulić.

BEZ WYROKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz