--Oki--
Cały kolejny dzień spędziliśmy na arenie. Cieszyło mnie to. Nie miałem humoru, a wybicie kilku kreatur trochę pomogło i odciągnęło od myślenia. Był już wieczór. Weszliśmy do labu
R - Lepiej niż zwykle - powiedział zadowolony patrząc po nas, jego wzrok stanął na mnie. Usłyszałem jak Dezy sapnął. Czyli wie....
D - Idziemy jeść!
V- Myśl głową nie żołądkiem!
O - Idźcie, nie jestem głodny.. - i wyszedłem. Poszedłem na dwór, wziąłem Balto na samych i poszedłem się przejść, chwila samemu może pomóc. Wyszedłem po za posiadłość i wyszedłem na pobliskie pola. Chodziłem już trochę. Ciemno... nie wziąłem telefonu... super... Nagle silnik za mną, odwróciłem się, pies zaczął szczekać. I przede mną staną motocykl. Ktoś popatrzył i po chwili zdjął kask. Yun..? Co on tu robi....? o takiej porze...?
Y - Co tu robisz tak późno? - cześć, miło cię widzieć? Cokolwiek?
O - Bry wieczór
Y - Ta, całkiem dobry. - pies podszedł do niego i obwąchał
O - Już, już uspokój się pies
Y - Twój? - kiwnąłem głową. On zszedł z pojazdu i ruszył do przodu. No to idę też, w końcu po to wyszedłem
O - Wyszedłem się przejść... ciekawi mnie dlaczego ty jeździsz w nocy po polach
Y - Za dnia nie jest tak ciekawie.
O - W sumie, coś w tym jest. - pojeździłbym.... ale po Over. Powkurwiał Janka... I tak szliśmy w ciszy. Nie musiał iść... mógł jechać dalej... Dotarliśmy do drogi prowadzącej do posiadłości. Nie chciało mi się jeszcze wracać... - ja, zrobię jeszcze jedną rundkę tam i z powrotem - uśmiechnąłem się do niego. Poczułem kurtkę na swoich ramionach
Y - Chłodno... Powinieneś się lepiej ubrać. - też się lekko uśmiechnął, założył kaski i po prostu odjechał. Dziwny człowiek... Pochodziłem jeszcze trochę i po 1 w nocy zacząłem powoli wracać. Faktycznie zimno... muszę go jutro znaleźć i oddać kurtkę... podziękować. W sumie miły jest... Dziwny, ale miły Po drodze poczułem zapach dymu.... jedyne co mogłoby się tu palić to pola, albo...
- POSIADŁOŚĆ! - i krzyknąłem do siebie i zacząłem biec do budynku.
Paliło się boczne skrzydło, część służby już była na zewnątrz. Wbiegłem do środka. Pierwsze co to do kuchni. Przez salon, tam znalazłem martwą Ukanę.... była... nie spalona... nie była też okaleczona. Było widać delikatne przypalenia... skurcz mięśni.. jakby potraktowano ją dużą dawką prądu... To na górę. Na korytarzu Vi wyprowadzał ludzi
- Vi!
- Jesteś! Gdzie ty byłeś do cholery?
- Co tu się dzieje?
- Biegnij do labu. Ja z Dezym wyprowadziliśmy już chyba wszystkich - to pobiegłem. Co tu się dzieje....?! Wbiegłem do głównego pomieszczenia, tam zastałem starego i Merlina z Dezym
O - Co tu się dzieje?
R - Gdzie byłeś...?
O - Wyszedłem z psem, czy to jest teraz ważne? Wychodzimy stąd! Gato, Bruno?
B - Jesteśmy
R - Dezy, wyprowadź ich. Ty mi pomożesz.
O - Co?
R - Po drodze - i szybko wyszedł. To ja za nim
O - Co się dzieje?
R - To ktoś od niego. Trzeba ją wypuścić - pokazał na zbiornik. Chce wypuścić pokrakę?!

CZYTASZ
Dziki Pies
Fanfiction"- Poczekaj..! - złapałem go za bluzę, którą przez "przypadek" trochę zsunąłem odsłaniając lewe ramię. Kaptur też opadł z jego głowy. - Hum? - popatrzył na mnie chłodnym wzrokiem. Ale oczy. a raczej oko... bo prawe całkowicie zakrywały włosy, które...