Lily, spokojnie...-tata poklepał płaczącą mnie po ramieniu. Jak mam się uspokoić, skoro właśnie się dowiedziałam, że moja mama ma raka trzustki?! To najgroźniejsza odmiana ze wszystkich. Nieuleczalny!
W domu ciągle siedziałam przy mamie, nie odpisywałam na listy od przyjaciółek. Prawie nic nie jadłam. Prawie popadłam w depresję. Musiałam jak najszybciej wrócić do szkoły. Został jeszcze miesiąc. Co ja miałam robić przez ten czas?! Kupiłam prenumeratę "Proroka Codziennego", robiłam zakupy, sprzątałam dom. Często widywałam Severusa z matką, ale przestaliśmy się do siebie odzywać.
Nareszcie dostałam list z Hogwartu z listą zakupów podręczników i innych potrzebnych rzeczy na szósty rok. Tata podwiózł mnie do Dziurawego Kotła.
Na Pokątnej było prawie pusto. Było maksymalnie 10 uczniów, w czym ja i niestety Potter. Co za pech. Czy on mnie śledzi czy co? Do sklepów chodził w takiej samej kolejności co ja, ciągle śledził mnie wzrokiem.
W końcu warknęłam:
-Czemu ciągle za mną łazisz?!
-A ja nie mogę kupować składników? - podniósł skrzydło nietoperza. Zignorowałam go. Zapłaciłam i wyszłam. Ale on ciągle za mną szedł. Już nie wytrzymałam, odwróciłam się, by mu nagadać, a on... Przyciągnął mnie i pocałował!
Bezczelny dupek! Niczego się nie nauczył?!
Chyba pod wpływem żałoby-i własnej głupoty- oddałam pocałunek.
-Ładnie wyglądasz. - wyszeptał, a ja się zarumieniłam.
-Dzięki...- uśmiechnęłam się i spojrzałam na listę. Wszystko kupiłam. - To ja już idę... Pa, James. - cofnęłam się krok, a on wymownie postukał palcem w policzek, bym go tam pocałowała, i gdy do tego zmierzałam, odwrócił głowę w bok tak, że cmoknęłam go w usta.
-Idiota...- wyszeptałam po czym odeszłam, lekko zarumieniona.
Gdy wakacje się skończyły i wróciłam do Hogwartu, starałam się jak najmniej myśleć o mamie. Było to trudne, ale możliwe.
-Cześć Evans.- usłyszałam za sobą znany mi głos.
-To nie powinno się zdarzyć... - powiedziałam załamanym głosem.
-Co?- James poprawił sobie grzywkę.
-To, że cię pocałowałam. Jestem w żałobie...
-Żałobie?- zrobił zaskoczoną minę.
-Nie pytaj. Dopóki nie zmienisz tego...- wskazałam drugoroczniaka, który był kolejną ofiarą chłopaków.- dopóty nie masz szansy. Przykro mi... -ostatnie słowa wyszeptałam i poszłam do pokoju wspólnego Gryfonów.
-Kim chcesz zostać po Hogwarcie?- spytała pewnego dnia Ashley.- Halo, ziemia do Lils!
-Co...? Kim chcę zostać? -zastanowiłam się- chyba aurorem.
-Serio? Ja za to dziennikarką. Najlepiej w "Proroku"!- zachichotałam na słowa blondynki.
-Ja chciałabym uczyć OnMS. Uwielbiam magiczne stworzonka! Są urocze!- Roz rozmarzyła się.
-Ale jak sobie poradzisz z Lupinem? Trudno go ujechać, tak jak Syriusza... Lily, a co z tobą i Sevem? A może Potter?-Ash faktycznie nadawała się na dziennikarkę.
-Ha ha ha... Baaaardzo śmieszne. Na razie będę sama, nie ma nikogo, z kim chciałabym aktualnie być.
-No nie bądź taka surowa! Zaszalej!
- W wakacje zaszalałam...
Jak? - dziewczyny nadstawiły uszy.
-James mnie pocałował, a ja odwzajemniłam to. Byłam pod wpływem tragedii...
-Tragedii?!
-Nie codziennie ktoś się dowiaduje, że jego mama ma raka!- załkałam.
-Raka?!- przyjaciółki zatkały buzie dłonią.
-Tak.- rzuciłam się na łóżko i zaczęłam ryczeć. Rozalie dała mi chusteczki higieniczne, a ja z nich dobrze skorzystałam. Wyciągnęłam z szuflady moją MP3 i słuchawki i zaczęłam słuchać najsmutniejszych piosenek świata i, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęłam śpiewać na głos.
-Co się tutaj dzieje?! Słychać was na korytarzu!-Profesor McGonagall weszła do pokoju i wydarła się na nas.
-To Lily!- naskarżyły na mnie wredne.
-Przez najbliższy miesiąc co środę zgłaszaj się do woźnego na szlaban! Może to cię nauczy, o której jest cisza nocna!- I wyszła. Tak po prostu.
-No to po mnie. Też was lubię. -rzuciłam zimne spojrzenie przyjaciółkom, na co one zachichotały. Szybko zmógł mnie sen.
Był to piękny, słoneczny dzień. Inaczej: wtorek. Nie mogłam się doczekać lekcji OPCM. Mieliśmy lekcję o patronusach!
-Musicie myśleć o najpiękniejszym i najszczęśliwszym momencie waszego życia, machnąć tak różdżką i powiedzieć wyraźnie EXPECTO PATRONUM!- tłumaczył nam profesor.- Nie zdziwiłbym się, gdyby każdemu z was nie wyszedł patronus cielesny, tylko mgiełka, ale jednak mam nadzieję, że komuś się uda.
Ustawiliśmy się w kolejkę. Ja byłam przed-przed ostatnia, za mną był Potter, a za nim... Sev. Wszyscy przede mną wyczarowali mgiełkę oprócz Syriusza-wyczarował srebrzystego psa. W końcu nadeszła moja kolej.
-EXPECTO PATRONUM!- powiedziałam jak najwyraźniej myśląc o momencie, kiedy dowiedziałam się, że jestem czarodziejką. Z mojej różdżki wystrzeliła piękna, promienna łania, pogalopowała dookoła sali i stanęła przede mną.
-Brawo, panno Evans! Radzę brać z niej przykład! Świetnie! Potter! Teraz ty!
James wypowiedział formułkę, a z jego różdżki wyłonił się jeleń, również zatoczył kółko i podszedł do mojego patronusa. Zarumieniłam się.
-Awwwwwwwww!!!
-Jakie słodkie!
-...Urocze!...
-Czemu jeszcze nie jesteście parą?
Dookoła było słychać szum Ochów i Achów. Nawet profesor nie posiadał się ze szczęścia. Ale nikt oprócz mnie już nie zobaczył patronusa cielesnego Snape'a- Łanię.
CZYTASZ
Przysięgam Uroczyście, Że Knuję Coś Niedobrego [do korekty]
Fanfiction"Wtedy zrobiłam coś, czego sama się nie spodziewałam: podbiegłam do niego i go pocałowałam. James, zaskoczony, przez chwilę nie wiedział, co zrobić, po czym wsunął rękę w moje włosy i oddał pocałunek namiętnie. Nie pamiętam, ile się całowaliśmy, ale...