Rozdział 27 Szlaban, Mecz i Mała Odmiana

966 94 7
                                    


Idąc na szlaban czułam niepokój: Co będę musiała tam robić? Sama, czy ktoś jeszcze?
-Gzie twój kochaś?-Filch stanął naprzeciwko mnie.

-Kocha...- nie zdążyłam zapytać, kiedy ktoś mnie złapał w talii. Potter.
-O! I się znalazł!- woźny potarł ręce i skinął głową, byśmy za nim poszli. Odwróciłam się do chłopaka i podniosłam rękę, by go spoliczkować, ale w odpowiednim czasie złapał moją rękę i wyszczerzył zęby.

-Też się cieszę, że cię widzę.- powiedział i popchał mnie w stronę wyznaczoną przez Filcha.

-Dupek.-bąknęłam i odwróciłam się z powrotem.

-Wolę James.

-Nie da się z tobą dogadać...- wymamrotałam do siebie.

-No to, gołąbki, waszym zadaniem będzie wyczyścić wszystkie te puchary i medale... - wskazał kupkę metalu i uśmiechnął się, pokazując zepsute zęby. Podał nam gąbki i wiadra z wodą, a sam usiadł i przyglądał się nam, ciągle coś mamrocząc. Zabrałam się za medale Quidditha. Nagle przybiegła pani Norris i zaczęła głośno miauczeć.

-Co?... Łajnobomby?... Czwarte piętro?... Już biegnę, kochana...- wyszeptał głośno i pobiegł za kotką, zostawiając nas samych, przez co miałam ochotę udusić woźnego.

-Słyszałaś poranną nowinkę?-zagadał mnie James.

-Jaką? - zaciekawiłam się.

-Molly Prewett i Artur Weasley wrócili o czwartej rano i się starli z Grubą Damą. Tłumaczyli się, że poszli na "przechadzkę".- uśmiechnął się drwiąco. Pamiętałam rudowłosą, pełną ikry dziewczynę ze sklepu Ollivandera.

-Coś jeszcze?-spytałam błagalnym tonem.- To jest meeeeega nudne. - wskazałam wiadro z płynem. Zaśmiał się.

- Od początku tego roku Syriusz mieszka u mojej rodziny. Uciekł z domu Blacków.

-Tak? Czemu?
-Nie wytrzymałabyś tam jednego dnia, uwierz mi.- uśmiechnął się.

Okej, James był bardzo przystojny, ale nadal nie byłam pewna, czy to byłby dobry pomysł, byśmy byli razem. Ale coraz bardziej sobie zdawałam sprawę, że to się może zmienić na zawsze. Usłyszałam kroki i wzdrygnęłam się. Wyciągnęłam różdżkę i wyszeptałam celując w kupkę medali:

-Chłoszczyść!- natychmiast zaczęły błyszczeć jak nowe. Potter ciągle czyścił ten sam puchar i ukradkiem na mnie spoglądał. Zarumieniłam się. W końcu przyszedł Filch.

-Jak tam, gołąbeczki?- popatrzył na mój czysty stosik i zakłopotanego Jamesa.- Tobie się upiekło- wskazał na mnie- a ty...- spojrzał na Pottera- nie wyjdziesz stąd, dopóki tu nie błyśnie!

-Czekaj, Evans!- zawołał jak wychodziłam.-Czy... Czy przyjdziesz na jutrzejszy mecz? Gramy z Ślizgonami.
No tak, James był szukającym drużynie Gryfonów. Udałam, że zastanawiam się.

-Okej.- zgodziłam się, a na twarzy chłopaka zagościł promienisty uśmiech od ucha do ucha.

-To do jutra!- pożegnał mnie i z większym impetem zaczął szorować puchary co spowodowało u mnie dylemat: czy dobrze zrobiłam? Chyba tak.

Następnego dnia, tak, jak obiecałam, pojawiłam się na meczu Quidditha z Ashley i Rozalie. Usiadłyśmy na ławce mniej więcej w połowie loży Gryffindoru. Rozejrzałam się. Trochę wyżej siedzieli Lupin i Black wyraźnie zachwyceni naszą obecnością. Nie było jednak Petera. Spojrzałam na boisko, na które właśnie wlatywali zawodnicy. Dzisiejszy dzień sprzyjał Gryffindorowi, wystarczy spojrzeć na wyniki:

10:00 dla Gryffindoru
20:00 dla Gryffindoru
30:00 dla Gryffindoru
40:00 dla Gryffindoru
40:10 dla Gryffindoru
190:10 dla Gryffindoru
Tak, wygraliśmy. Wielu kibiców, właściwie wszyscy gryfoni oprócz mnie, pobiegli na boisko by pogratulować szukającemu refleksji i szczęścia. Ktoś uścisnął mu rękę, inny dał mu swój czerwono-żółty szalik. Jednak James patrzył na mnie, przyprawiając mnie o rumieniec. końcu zdobyłam się na odwagę i też zeszłam. Podbiegła do mnie Ash.

-Dlaczego musisz być taką idiotką?

-Co?-nie wiedziałam, o co jej chodzi.

-Widzisz, jak on na ciebie patrzy?

-No i co?

-Opanuj się i ustatkuj! A teraz masz do niego iść! NATYCHMIAST!

-Swatka. - wymamrotałam i podeszłam do Pottera.- Gratuluję!- powiedziałam.

-Dzięki.- wyszczerzył zęby.-Czyli przyszłaś. Widziałaś Petera?

-Nie. Nie siedział z Remusem i Syriuszem?

-Właśnie nie. Pomożesz mi go odnaleźć?

-Okej.

Nagle lunął porządny, jesienny deszcz. James przycisnął mnie do siebie, założył mi swój szalik i poszliśmy szukać Pettigrewa. Zauważyłam go, przy nim stał jakiś Ślizgon rok starszy. Podsłuchałam trochę rozmowy:

-...Albo 100 galeonów... jak się dowiedzą, totwoi kumple nie będą zachwyceni, co?...

-Ale nie mam... Zlituj się...

I wtedy Potter nie wytrzymał: wyciągnął różdżkę, podszedł do ślizgona i powiedział:
-DRĘTWOTA!

Chłopak padł na ziemię jak długi, a Peter, dziękując Jamesowi pogalopował do zamku.
Olśniło mnie- Potter się NAPRAWDĘ zmienił. I to dla mnie.
Zrobiłam coś niespodziewanego. Podbiegłam do Jamesa, stanęłam na palcach i go pocałowałam. James, zaskoczony, przez chwilę nie wiedział, co zrobić, po czym wsunął rękę w moje włosy i oddał pocałunek. Nie pamiętam, ile to trwało, ale jednak trochę długo.
Usiadłam na trawie i popatrzyłam w jego błyszczące oczy.

-Dlaczego?-spytał ciągle zaskoczony.

-Ty naprawdę się zmieniłeś.

-A co, nie wierzyłaś?

-Może...

-A może, zamiast się zastanawiać, przejdziemy się?-zaproponował.

-Dobra.- zgodziłam się, a on podał mi rękę i mnie poddźwignął. Pocałował mnie w dłoń i wziął pod ramię. Porozmawialiśmy trochę, aż spytał:

-Czy można to uznać za randkę?
-Tak, można tak uznać.- uśmiechnęłam się i go pocałowałam w policzek. Rozejrzałam się. Oprócz nas na błoniach nie było nikogo, tylko ptaki ćwierkały.

-To może następna randka? Jutro o północy?

-Okej, niech będzie, ale jak nas złapią to powiem, że to był szantaż. To do zobaczenia!

-Do zobaczenia...

Jak poszłam, słyszałam jeszcze okrzyki szczęścia chłopaka typu: jest! Nareszcie!
Uśmiechnięta i przemoknięta wróciłam do pokoju. Przypomniałam sobie coś: jak miałam ten niby proroczy sen, to właśnie była tam ta scena, jak całowałam Jamesa w deszczu.
Przeznaczenie...

Przysięgam Uroczyście, Że Knuję Coś Niedobrego [do korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz