Rozdział 1.

969 111 23
                                    

*pół roku później*

Lauren

Na zegarku dochodziła godzina piętnasta, a ja niecierpliwie stukałam ołówkiem w notes. Pozostało kilka minut wykładu. Najgorsze kilka minut, których nie potrafiłam wytrzymać. Bez przerwy wierciłam się na krześle, wzdychałam, stękałam i nie odrywałam wzroku od wskazówek, zataczających nieustanne koło. Normalnie nie byłam tak niecierpliwa, po prostu tego dnia szykowała się mała impreza, na którą zostałam zaproszona. Chociaż... w akademiku trwała wieczna impreza. Jednak tym razem, postanowiłam pójść. Miałam cały weekend wolny od zajęć i chciałam ten czas wykorzystać jak najlepiej, trochę się rozerwać.

Gdy tylko wybiła moja upragniona godzina, zerwałam się z miejsca i natychmiast pognałam do wyjścia. Najpierw niezgrabnie przepchałam się między innymi uczniami, a później zaczęłam zbiegać pokonywać po dwa schodki na raz. Nie myślałam o tym czy mogę wybić sobie zęby - nie zwalniałam. Niestety, przy drzwiach ktoś mnie zatrzymał.

- Lauren, poczekaj chwilę. - Rozpoznałam głos mojej koleżanki, Jade. - Masz może notatki z poprzedniego tygodnia?

Bez słowa, zaczęłam grzebać w torbie, do której wrzuciłam zeszyt niespełna dwie minuty temu, a już nie mogłam go znaleźć. Z każdą sekundą byłam coraz bardziej podirytowana. Przekopywałam się między innymi rzeczami, ale błękitnej okładki nigdzie nie widziałam. Przez pośpiech nic mi nie wychodziło i to nie była tylko jednorazowa sytuacja. Ostatnio wszędzie biegam i wyrządzam tym same szkody.

- Jak nie masz to nie szukaj - powiedziała Jade, robiąc przerażoną minę. Najwyraźniej, jej uwadze nie umknęła moja rosnąca złość. - Chyba się gdzieś spieszyłaś.

- Racja - odparłam. - Wybacz, jutro dam ci notatki.

Machnęłam do niej pośpiesznie, po czym wypadłam na korytarz. Chciałam wyjść poza teren szkoły, nie musząc się ponownie zatrzymywać po drodze. Biegłam prosto do metra, a im bliżej celu byłam, tym szerzej się uśmiechałam. Na takie sytuacje, marzyłam o posiadaniu peleryny-niewidki. Rzecz jasna, nie mogło być tak kolorowo, jakbym sobie tego życzyła.

- Lauren! Stój! - krzyknął ktoś za mną, przyprawiając mnie o nową falę zdenerwowania.

Zatrzymałam się i obróciłam powoli, próbując nie wybuchnąć. Czy oni nie wiedzą, że biegnących się nie zatrzymuje?

- Co jest, Brady? - zapytałam, nawet nie siląc się na miły ton głosu.

Chłopak nie dogonił mnie jeszcze, więc musiałam chwilę na niego poczekać. Przystawałam z nogi na nogę; niecierpliwiłam się. Wiatr rozwiewał jego ciemne włosy, ukazując czoło, którego nie miałam okazji widzieć zbyt często.

- Oh, jesteś. - Dyszał, zmęczony sprintem. - Słuchaj, mam ważną sprawę. - Podrapał się po karku. - Wiem, że idziesz na tę dzisiejszą imprezę do Theo. Ja też zostałem zaproszony. No i ten... Może poszlibyśmy razem?

Z początku tylko westchnęłam, choć tak naprawdę, zatkało mnie. Nawet nie wiedziałam co mogłabym mu odpowiedzieć, czułam się nieswojo. Szczerze, odkąd wróciłam do Anglii, nikt nie proponował mi randki. Nieco się zmieszałam i znowu przystąpiłam z nogi na nogę.

- Wiesz... - zaczęłam, próbując odpowiednio dobrać słowa. - Ja chyba nie... Nie powinnam.

- Dlaczego? Zrobiłem coś nie tak?

- Nie, nie o to chodzi. Po prostu wolałabym, żebyśmy się tylko przyjaźnili.

Widząc jego smutną minę, byłam pewna, że zabolały go moje słowa. Jednak, nie mogłam udawać sympatii do kogoś. Nie byłam gotowa na żaden związek, ani nawet na niewinną randkę.

Mask • Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz