Rozdział 2.

962 93 14
                                    

– C-co? – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić, ale po chwili się otrząsnęłam. – Co ty tu, kurwa, robisz?!

Piorunowałam go spojrzeniem. Co chwila zerkałam na krwisto czerwone włosy, a później ponownie patrzyłam na jego twarz, na której widniała pewność siebie. Był zupełnie spokojny, a to tylko podsycało mój gniew. Wyglądał jakoś inaczej. Nie chodziło tylko o nowy kolor włosów. Wyglądał jakby się zmienił w środku. Nie wiedziałam jeszcze co to takiego, ale czułam, że coś było nie tak.

– Twoja koleżanka mnie wpuściła. – Wskazał na Laylę, która leżała na swoim łóżku, czytając magazyn.

– Nie o to mi chodzi! Co ty robisz tu, a nie jak się tu dostałeś. – Krzyczałam, machałam rękami. Inaczej nie umiałam wyrazić swojej złości. – Powinieneś być teraz w Sydney! Albo nieważne gdzie, ważne, że daleko stąd, a nie w moim pieprzonym pokoju. – Powoli wstał z łóżka, ale ja nie zamierzałam przestawać. – Najlepiej się stąd wynieś od razu! Zejdź mi z oczu.

Mówiłam poważnie, ale on nie wziął sobie tego do serca. Wręcz przeciwnie, zbliżył się do mnie. Ba, nie tylko się zbliżył, ale bezczelnie ujął mą twarz w dłonie i jeszcze bezczelniej mnie pocałował. Bez zastanowienia, jak najszybciej go od siebie odepchnęłam, a swoją defensywę zwieńczyłam atakiem – plasnęłam go dłonią w policzek. Skrzywił się, ale po chwili znowu przybrał słodką minkę, jednak tym razem tylko złapał mnie za łokcie. Chciałam zacząć się wyrywać, kiedy on ponownie zbliżył swoją twarz do mojej. Lecz tym razem, zgrabnie ją wyminął i nachylił się nad moim uchem.

– Wyniosę się, jeśli tylko ty pójdziesz ze mną – szepnął, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.

Na jego twarzy pojawił się półuśmiech, którego teraz nienawidziłam z całego serca.

– Wróć ze mną do Australii. – W jego głosie była słyszalna tylko drobna nutka prośby, reszta to zwyczajne stwierdzenie.

– Ani mi się śni – wycedziłam przez zęby.

Serce waliło mi jak młotem. Nie z miłości – z gniewu. Byłam tak na niego wściekła... Nie za to, że do mnie przyjechał, ale za to, że najpierw kazał mi o sobie zapomnieć, a później do mnie przyjechał. To się nie trzymało kupy i pod żadnym pozorem nie zamierzałam mu ulegać przy pierwszej lepszej okazji.

– W takim razie odwiedzę cię jutro i znowu będę próbował cię przekonać. – Znowu się uśmiechnął, po czym przeszedł obok mnie i zniknął za drzwiami.

Po prostu wyszedł. Wyszedł, pozostawiając mnie samą z natłokiem myśli i krwią, buzującą w żyłach tak bardzo, że bałam się, że moje ciało wybuchnie. Jedyne do czego byłam teraz zdolna, to położenie się na łóżko. Opadłam na nie ciężko, na co zaskrzypiało w proteście. Zatopiłam twarz w poduszce i zaczęłam wrzeszczeć. Po prostu krzyczałam, a to wszystko tłumił materiał poszewki, więc jedynie Layla mogła mnie usłyszeć. Przez cały ten czas, moja współlokatorka nawet nie podniosła wzroku znad gazety.

– Chyba trochę przesadzasz – odezwała się w końcu. – Ten Michael to całkiem spoko koleś. Za szybko go spławiłaś.

Normalnie wybuchłabym śmiechem, ale w tej chwili nie miałam na to siły. Layla nie znała sytuacji, której rzecz jasna nie miałam ochoty jej tłumaczyć. Łatwo jej było powiedzieć, że nie powinnam dawać kosza takiemu super chłopakowi, jakim był Michael. Niestety, nie wiedziała o tym co wyprawiał, jak mnie potraktował zaraz po rozkochaniu w sobie i w ogóle nie wiedziała jaki był.

Jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut, leżałam w tej samej pozycji, próbując poukładać myśli. Przez krótką chwilę nawet zaczęłam płakać z bezsilności, ale szybko przestałam. Jednak zasnęłam szybko, z zaschniętymi łzami na policzkach. Nawet nie przykryłam się kołdrą. Po prostu odpłynęłam, zmęczona tym, co właśnie zobaczyłam i co usłyszałam.

Mask • Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz