Lily Evans była coraz bardziej wnerwiona. Od pół godziny próbowała wyczarować patronusa z bardzo kiepskim skutkiem. Huncwoci oczywiście już dawno skończyli. Flitwick, zachwycony ich 'wybitnymi zdolnościami', nagrodził Gryffindor dwudziestoma punktami od każdego. Obijali się teraz, natarczywie wpatrując się w plecy Lily, co wcale nie pomagało. Szczęśliwe wspomnienie... Pomyślała o Severusie, o tych lepszych czasach. Niestety wszystko sprowadzało się do końcowego momentu: gdy w piątej klasie nazwał ją szlamą.
- Dawaj, Lily! - dobiegł ją głos Jamesa. Przestała myśleć o pozytywnych sytuacjach w jej życiu. Jak ten Potter ją irytował! Wściekła się jeszcze bardziej, przypominając sobie, jak złapał ją za rękę. Idiota. W desperackiej próbie wypowiedziała zaklęcie, choć natychmiast tego pożałowała. Chciała udowodnić, że potrafi, ale tylko nałożyła kolejną warstwę ziemi na swój grób.
Wszystkie uczucia ustąpiły, kiedy zobaczyła swojego patronusa. Natychmiast napłynęły nowe.
Łania. Samica jelenia.
Usłyszała gwizd od strony huncwotów.
Dlaczego akurat ta cholerna łania?!
W sumie było to nawet łatwe do przewidzenia: uwielbiała jelenie. Z jednej strony była szczęśliwa, że jej patronus przedstawiał ten gatunek.
Ale oczywiście pan Potter musiał wszystko zniszczyć.
Ta jego głupia mania robienia z siebie nie wiadomo kogo. Nie mógł wybrać sobie innego ulubionego zwierzątka?! Naprawdę, musiał plugawić nawet jelenie. W jaki sposób jeszcze uprzykrzy jej życie?
Teraz zaczną się dogadywania. 'Niedługo gody, Evans'.
Zatrzęsła się ze złości, chociaż James tego nie powiedział. I z drugiej strony: JAK rzuciła to zaklęcie? Przecież wymagało ono niesamowitego skupienia na bardzo szczęśliwym wspomnieniu. A ona pomyślała o tym, jak bardzo wkurzał ją Potter, i już, patrunus gotowy.
Nie była pewna, czy chce zostać sama ze swoimi myślami, ale i tak wybiegła z sali, trzaskając drzwiami.Ręce jej się trzęsły, nogi instynktownie zaniosły ją do miejsca, w którym nikt jej nie znajdzie. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Usiadła na jednym z niedziałających zlewów w łazience Jęczącej Marty i ukryła twarz w dłoniach. Wszystko wyglądało jak zły sen. Patronusem Pottera jest jeleń. Jej patronusem jest łania. Może to tylko przypadek? W takim razie dlaczego wyczarowała zwierzę myśląc o tym durniu? Chwila, o czym wtedy myślała dokładnie?
Od razu zebrało jej się na wymioty. Przecież złapanie Lily za rękę przez Jamesa nie było szczęśliwym wspomnieniem. Była wtedy wściekła. To jakim cudem...
Myśli pędziły po jej głowie. Nic nie rozumiała.
- Lily?
- Jak mnie znalazłeś?
James schował kawałek pergaminu do tylnej kieszeni. Prawie tego nie zauważyła.
- Chcę pogadać.
- Zawsze chcesz pogadać. Nie chcę teraz towarzystwa, a szczególnie twojego, Potter.
- W końcu będziesz musiała stąd wyjść.
- Co cię to obchodzi? Spadaj.
- Proszę, Evans, posłuchaj. Nie będę ukrywał, że naprawdę zaskoczył mnie twój patronus.
- Mnie też - przyznała.
- Czemu ukrywasz swoje uczucia?
- Co? - Lily była zdezorientowana. Jakie uczucia? Przecież nie ukrywała złości.
- Obydwoje wiemy, że te patronusy nie są zbiegiem okoliczności. Coś czujesz, ale to ukrywasz, bo jesteś zbyt uparta.
- Chcesz wiedzieć, co czuję? Irytację, bo znowu zawracasz mi głowę.
Lily, głupia, nie patrz w te oczy, nie patrz w te oczy, nie patrz w nie, bo zmiękniesz, nie patrz w te oczy, nie patrz, nie, nie nie... O Merlinie, jakie one są cudowne...