- Liluś! Lily, Lily, Lily! Otwórz! Wszystkiego najlepszego! Lilka, otwieraj, mam coś dla ciebie - obudziło ją dudnienie o drzwi.
Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Północ zero jeden. Cały James: wyszedł ze szpitala i od razu wariuje.
Wstała z łóżka, próbując nie narobić hałasu ze względu na współlokatorki. Było to trochę bezzsensowne - jak miałoby je obudzić tupanie, skoro podczas dzikich wrzasków Jamesa śpią jak zabite? Lily otworzyła drzwi.
- Jamie, nie drzyj się na całą wieżę. Jest środek nocy!
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, rudzielcu!
- Skąd ty... - urwała, gdy zobaczyła nieumiejętnie zapakowaną paczuszkę - To dla mnie?
- Nie, dla Dumbledore'a - zaśmiał się - Otwórz!
Przez chwilę ważyła prezent w dłoniach. W środku było coś miękkiego i średnio ciężkiego.
Przerwała papier. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy zobaczyła bluzę do gry w quiddicha w barwach Gryffindoru. Z tyłu błyszczał złoty napis 'Potter'.- To moja bluza sprzed dwóch lat - był wyraźnie podekscytowany - Nie grałem w niej, a teraz jest już za mała. Wyprałem ją i w ogóle.
Zaśmiała się i przyłożyła materiał do twarzy. Tak cudownie pachniał Jamesem!
- Jest świetna - przytuliła się do niego.
- Oczywiście, że jest świetna! Ma z tyłu twoje przyszłe nazwisko!
- Nie bądź taki hop do przodu! - trzepnęła go żartobliwie w ramię.
- Jeszcze zobaczymy - zagroził.
Uśmiechnęła się kpiąco.
- To... Dobranoc.
- O nie! - zawołał James - To nie koniec! Idziemy na randkę.
- W środku nocy? - uniosła brew.
- Dokładnie. W środku nocy. W piżamach. W szkole - powiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- W takim razie chodźmy - wzruszyła ramionami z rozbawieniem.
Złapał ją za rękę i pociągnął przez Pokój Wspólny.
- Więc... Skąd wiedziałeś o moich urodzinach? - Lily zadała nurtujące ją od wręczenia prezentu pytanie.
- Mam swoich ludzi - odparł tajemniczo.
- Ta, swoich ludzi - zaśmiała się.
- Właśnie. Prywatnych ninja!
- Chyba prywatnych stalkerów - zadrwiła.
- Nazywaj ich sobie jak chcesz - James udawał obrażonego, gdy wchodzili na siódme piętro.
Przeszedł korytarzem trzy razy, uśmiechając się szeroko.
- Voilá! - powiedział, gdy ich oczom ukazały się wypolerowane drzwi.
Lily lekko przekręciła gałkę. Weszli do małego, przytulnego saloniku. Stały w nim dwa fotele, stolik i kanapa, a w kominku trzaskał wesoło ogień. James wyjął z szafki dwa kufle i napełnił je z butelki przyniesionego pitnego miodu.
- Wszystko przemyślałeś? - zapytała Lily, gdy siadał obok niej.
- O, Merlinie, całe wieki to planowałem.
- Czyli nie działasz tak pochopnie, jak sądziłam - stwierdziła, upijając łyk napoju.
- Sądziłaś wiele rzeczy, z których tylko kilka okazało się prawdą.
- Taak. Zaraz... Jak to było...? Nie wiem, jak twoja miotła może wystartować z tobą i tym twoim napuszonym łbem - zachichotała.
- Umówisz się ze mną, Evans? - potargał sobie włosy.
- Jeju, nienawidzę, jak tak robisz!
Zmarszczył brwi.
- Już tak nie robię!
- Czasami robisz - uśmiechnęła się znad kubka.
- O, kurde... Nie kontroluję tego.
- To nawet urocze - pocałowała go w nos.
To jedno, małe cmoknięcie wystarczyło, żeby obudził się w nim dziki głód, który drzemał w jego sercu już od dawna. Przywarł do niej ustami. Lily przez chwilę wydawała się być zaskoczona nagłą namiętnością, ale z chęcią oddała pocałunek. Objęła ramionami jego szyję, żeby nie spaść z kanapy. Po prostu się rozpłynęła.
Kiedy uznał, że czas wziąć oddech, oderwał się od Lily. Włosy miała rozczochrane, a usta spierzchnięte. Uśmiechała się do niego, a James pomyślał, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
![](https://img.wattpad.com/cover/47131222-288-k860313.jpg)