- Czyli dwa zero dla Rogacza! - krzyknął Syriusz. Taa, huncwoci nigdy nie daliby nikomu choć minutki spokoju, tym bardziej w takiej sytuacji. Aż dziwne, że wcześniej nikt się nie odezwał. Jednak w tej chwili James nie był zły na przyjaciół. Nie mógłby być zły na kogokolwiek, bo Lily Evans go pocałowała. Tak, po tylu latach!
- Co takiego musiało się wydarzyć? - powiedział bardziej do siebie niż do Lily czy huncwotów.
- Byłeś już tak żałosny, że szkoda mi się ciebie zrobiło - odparła z żartobliwym współczuciem. Sama nie wiedziała. Chyba była zbyt dużą fanką podejmowania nagłych decyzji. Takie wytłumaczenie na razie wystarczyło.
- Zaraz... Coś mnie ominęło? - Remus podniósł nos zza nowej książki.
- Rozumiem, że lektura jest bardzo interesująca i w ogóle, ale żeby nie zauważyć Evans całującej się z Rogaczem kilka łóżek dalej trzeba mieć nieźle naszczane w głowie - zawyrokował Syriusz.
Remus rozchylił lekko usta i skasował spojrzeniem Lily otwierającą resztę swoich prezentów oraz zapatrzonego w nią Jamesa. Uśmiechali się pod nosem.
- Niemożliwe, Lily go nie cierpi - stwierdził i wrócił do książki.
- Dał mi ładny prezent! - zaśmiała się.
- Pocałuj mnie jeszcze raz - jęknął rozmarzony James, pochylając się do dziewczyny.
- Jak już mówiłam, traktuj to jako prezent - przypomniała, ale i tak cmoknęła go w czubek nosa, bo był taki kochany jak grzecznie prosił.
- Uwielbiam prezenty!
• • •
Huncwoci prawdopodobnie pierwszy raz w życiu nie mogli się doczekać końca ferii. Trudno im się dziwić, bo jak taka nadpobudliwa czwórka (dobrze, dobrze, trójka - Remus potrafił być spokojny, jeśli tylko chciał) mogłaby wytrzymać tydzień leżąc w łóżkach? Lily stwierdziła, że nie jest tak źle - chłopcy często się gdzieś wymykali, zostawiając ją w spokoju i nawet podczas osłabienia przeziębieniem robili różne żarty, zwykle biednej pani Pomfrey. Musiała przyznać, że były nawet zabawne. Skoro Lily Evans mogła pocałować Jamesa Pottera to czemu nie mogłaby uznać huncwockich dowcipów za zabawne?
Właśnie, James. Non stop łaził z uśmiechem na twarzy: dobry humor nie opuścił go nawet wtedy, gdy musieli wypić wyjątkowo okropny eliksir, który huncwoci dość dwuznacznie nazwali 'Esencją Smarka'.
Któregoś wieczoru, gdy nie mogła usnąć, usłyszała teatralny szept Rogacza:
- Liluś?
- Hm?
- Tak sobie pomyślałem, że... może... poszłabyś ze mną na spacer któregoś wieczoru, jak Pomfrey już się od nas odczepi? No, na przykład... jutro?
- A gdzie 'Umówisz się ze mną, Evans'?
- Pomyślałem sobie, że...
- Tak, James. Poszłabym, nawet chętnie.
- Naprawdę?
- Naprawdę - zaśmiała się cicho.
- To super.
Zapadła w sen z uśmiechem od ucha do ucha.
°°°°°°°°°°°°°°°°°
W większości takie przelewanie wody, ale potrzebowałam takiego zarysu sytuacji, że tak powiem. Chyba nie muszę zachęcać do komentowania? C:
olifgaxx