1. Spotkanie

954 29 3
                                    

  Było zimne, deszczowe popołudnie a ja musiałam jak najszybciej znaleźć się w knajpce ,,U Martiego" Boże- myślałam- przecież Marcin mnie zabije jeśli znowu spóźnię się do pracy. Dlaczego zawsze muszę mieć pecha i przegapić ten cholerny autobus?!
Tak jak podejrzewałam wparowałam za bar kwadrans po trzeciej kompletnie przemoczona. Na mój widok Aśka, barmanka pracująca za mną na zmianie powiedziała:
Oho, chyba ktoś tu szybko potrzebuje suszarki. Weź mój klucz i idź do szatni. Musisz się przebrać, bo się przeziębisz- chciałam wtrącić, że przecież i tak jestem po czasie, ale Joanna uprzedzając moje argumenty dodała:- spoko, szefa nie ma, a przecież i tak nie możesz przyjmować zamówień w tym stanie. No idź już szybko, przebierz się w moje ciuchy ja przez chwilę dam sobie radę sama.
Dziękuje- uśmiechnęłam się z wdzięcznością, bo rzeczywiście przeglądając się w łazienkowym lustrze zobaczyłam, że wyglądam jak kupa nieszczęścia. Moje jasne włosy obciążone deszczówką przylepiły mi się do czoła, a blada i tak zawsze cera z powodu zimna przybrała wręcz albinoski kolor. Szybko wysuszyłam więc włosy, dałam trochę różu na policzki i przebrałam się w ciuchy Magdy. Przynajmniej próbowałam, bo spódniczka była
zdecydowanie za szczupła- nie jestem tak chuda i wysoka jak ona- a bluzka trochę za bardzo opinała mój dość spory biust. No cóż, bluzeczka będzie musiała wystarczyć. Tak zmieniona wyszłam na salę po dwudziestu minutach zadowolona, że tym razem mi się upiecze. Niestety, pomyliłam się.
O, mój zegarek chyba się znowu spieszy. To dziwne, że zawsze tylko wtedy, gdy jest twoja zmiana- przywitał mnie ironicznie Marcin.
Szefie, to naprawdę nie moja wina. Zajęcia się przedłużyły i spóźniłam się na autobus i potem padał deszcz i...
Dobrze daruj sobie te wykręty. Skoro tak bardzo nie lubisz pracować to z przykrością muszą ci powiedzieć...
Nie, proszę. Ja potrzebuję tej pracy i zostanę dzisiaj dłużej. Odpracuje te 40 minut.- powiedziałam błagalnie patrząc mu w oczy.
No cóż, zamierzałam tylko powiedzieć, że dzisiaj wszystkie napiwki idą dla Aśki i Magdy, ale jeśli jesteś tak gorliwa to dobrze się składa, bo zbliża się koniec miesiąca i trzeba zrobić bilans. Miałem to zrobić sam, bo pewnie trochę się zejdzie ale nie mógłbym odmówić ci tej przyjemności. W końcu będziesz miała okazję zobaczyć, czy te studia cię czegoś nauczyły.
Ale szefie...
Tak? Chciałaś o coś spytać?
Nie- zamilkłam speszona. Sukinkot, pokonał mnie moją własną bronią.
Tak myślałem. Faktury zostawiam na stoliku w magazynie. Owocnej pracy. - i poszedł, a ja ze złości miałam ochotę go udusić.
I tak zamiast skończyć o ósmej jeszcze o dziewiątej tonęłam w papierach. Czemu zawsze mam takiego pecha? Inni jakoś sobie radzą a ja? Dwudziestodwuletnia studentka ekonomii bez własnego mieszkania, chłopaka, samochodu i- jak tak dalej pójdzie- pracy. Do tego wiecznie spóźniająca się na autobus.
Pani Karolino, będę już wychodził. Pani też niech kończy tę pracę i idzie do domu. Jutro też jest dzień.- zwrócił się do mnie miły starszy pan który przypominał raczej sympatycznego staruszka niż ochroniarza knajpy.
Nie mogę panie Mietku. Jeszcze dzisiaj muszę się z tym uporać jeśli nadal chce tu pracować.
W takim razie dobranoc. I proszę potem dokładnie zamknąć magazyn. Niby nic cennego tam nie ma, ale zawsze.
Dobranoc. Na pewno tak zrobię.
Magazyn zamykałam chwilę przed północą. Wychodząc zobaczyłam jak ciemno jest na zewnątrz i z przerażeniem zrozumiałam, że muszę pokonać prawie kilometr drogi idąc przez ciemne, wąskie uliczki jeśli chce dotrzeć na przystanek autobusowy. Matko, chyba jednak zainwestuję w jakiegoś gruchota- bylebym tylko nie musiała powtarzać tego doświadczenia. Najpierw niepewnie stawiałam kroki rozglądając się na boki w celu uniknięcia ewentualnej napaści, ale potem moje kroki stały się szybkie i nerwowe, bo w mojej głowie roztaczały się coraz czarniejsze wizje tego co może mi się stać. I chyba sama to wykrakałam, bo będąc niespełna pięćdziesiąt metrów od przystanku z rogu uliczki wyskoczył jakiś dres w kapturze i zaszedł mi drogę. Próbowałam go wyminąć udając, że nie wiem o co mu chodzi, ale on złapał mnie za ręce i wyszeptał:
No laluniu, gdzie ci tak spieszno, co?
Niech mnie pan puści- odparłam pewnym siebie głosem udając, że wcale się nie boję
O jaka arogancka- stwierdził zaglądając mi w twarz- to może powiesz mi co robi taka śliczna dziewczyna jak ty o tej godzinie sama na ulicy, co?- chyba późna pora źle wpłynęła na mój mózg, bo najpierw chciałam mu odruchowo zwrócić uwagę, że chyba nie wie co to znaczy słowo arogancka skoro użył go w takiej sytuacji; potem ucieszyłam, że uznał mnie za ładną i chciałam mu podziękować; dopiero trzecia myśl była właściwa: o cholera jesteś sam na sam z przestępcą na ulicy i jeszcze myślisz o jakichś głupotach?!
Nic ci do tego!- wrzasnęłam zwracając się do niego na ty.- Puszczaj mnie albo pożałujesz!
Wybieram pożałujesz- odparł spokojnie i zaśmiał się złośliwie a ja poczułam tak rosnącą złość, że chyba wyparła mój strach. Ten dresik robił ze mnie idiotkę?! I po co ja w ogóle z nim gadam- pomyślałam. Dlatego postanowiłam skończyć zabawę w pewną siebie damę i z dzikim okrzykiem kopnęłam go w kostkę po czym pędem ruszyłam przed siebie. Ale nie doceniłam go.
Suka!- wrzasnął i chwycił boleśnie za włosy- Masz temperament co? To się nawet dobrze składa, bo lubię takie.- i zaczął pchać mnie w kierunku uliczki zatykając buzię. Wtedy do mojej rozespanej świadomości dotarło, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Ogarnęła mnie panika, bo nie mogłam nic zrobić. Kątem oka zauważyłam odjeżdżający za mną autobus, a pod powiekami poczułam palące łzy. Jednak postanowiłam bronić się do końca. Ugryzłam go- mam nadzieję boleśnie- w krepująca mnie dłoń. Mój napastnik przeklął głośno, ale na chwilę zwolnił uścisk dając mi kilka sekund na ucieczkę. Roztrzęsiona przewróciłam się robiąc zaledwie kilka kroków i słysząc zbliżającego się za mną wkurzonego dresa. Szybko wstałam, ale mając cholernego pecha nawet w tak krytycznej sytuacji zaklinowałam obcas pantofla nie mogąc się ruszyć. Jakoś nie przyszło mi wtedy do głowy uciekać bez buta...
Odwróciłam głowę i jak skamieniała patrzyłam na zbliżającą się do mnie postać. Już szykowałam się do uderzenia gdy ten złapał mnie za dłonie. Zaczęłam krzyczeć i drzeć się w wniebogłosy, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Szamotałam się z nim kilka chwil turlając się po chodniku, gdy nagle dotarło do mnie, że on przez cały czas do mnie mówi i do tego jakimś zmienionym głosem:
-Ej wariatko, opanuj się. Tamten koleś leży w rowie i pewnie długo jeszcze będzie leżał. Nic się pani nie stało?- zmienił ton przy tym ostatnim zdaniu widocznie zauważając, że przestałam się wyrywać. Dlatego wstał i podał mi rękę, którą machinalnie przyjęłam.- Wszystko w porządku?- powtórzył pytanie, a ja wpatrywałam się w niego przerażona. Był dobrą głowę wyższy ode mnie, dobrze zbudowany i w bluzie z kapturem. Wyglądał jak kumpel tamtego i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wpadłam z deszczu pod rynnę. Tym bardziej, że wciąż trzymał moją dłoń- Puść mnie!- krzyknęłam, na co on natychmiast wykonał polecenie. Szybko odwróciłam się i zaczęłam biec w drugą stronę- nie wiem po co i gdzie, ale on zaczął mnie wołać. Matko, pomyślałam, miałam rację- następny kryminalista- i przyspieszyłam biegu. Jednak dość szybko mnie dogonił łapiąc za ramię i odwracając do siebie.
Puszczaj kretynie!- zawołałam nieudolnie bijąc go po klatce piersiowej
Spokojnie, wariatko. Chciałem oddać ci tylko torebkę. I nie jestem żadnym kretynem. To tak dziękujesz człowiekowi za pomoc?- powiedział ze złością, a ja powoli przetrawiałam to co powiedział. Czyli...jestem bezpieczna? Chyba musiało to chwilę trwać i pewnie uznał mnie za niepełną psychicznie, bo wpatrywałam się w niego tępo milcząc.- Wszystko w porządku? Niech pani się odezwie.- i machnął przede mną kilka razy swoją dłonią
Tttak- wyjąkałam, bo tylko tyle byłam w stanie. Mimo wszystko nadal byłam przerażona.
Mogę pani jakoś pomóc? Gdzie pani mieszka?- zapytał. ,,O nie, co to to nie. Po diabła mu mój adres?"zastanawiałam się i chyba wyczuł moją wrogość bo dodał:- Chcę panią tylko odwieźć bezpiecznie do domu mam samochód niedaleko. Chyba nie myśli pani, że najpierw ją uratowałem żeby teraz zrobić krzywdę?- zapytał z niedowierzaniem
Nie dziękuje. Nie chce żadnej podwózki i nie potrzebuje pomocy. Niech pan już idzie- powiedziałam patrząc mu w twarz. Boże, jaki on był straszny. Chciałam się znaleźć jak najdalej od niego- nieważnie że nie miałam żadnych możliwości powrotu do domu.
Nie wierzę. Ty myślisz, że ja....- pokręcił głową i uśmiechał się czym wprawił mnie w złość.- Nie to nie, nie będę się narzucał. Widzę, że przerwałem wcześniejszą schadzkę.
Jaką schadzkę?- odparłam autentycznie zdziwiona. Po chwili do mnie dotarło:- Jak śmiesz myśleć, że napad tamtego dresa to randka?! Rozumiem, że możesz być zły, ale sam masz wygląd zbira więc co miałam pomyśleć gdy tak mnie goniłeś co?!
Nie wiem, może chociaż teraz powiesz ,,dziękuje"?
Nie będę dziękowała jakiemuś niewychowanemu prostakowi, który pewnie jest w komitywie z tamtym bandytą! A do domu to pewnie chciałeś mnie odwieźć z dobroci serca, co?
Dobra, rozumiem, że możesz być spanikowana po wcześniejszym, ale co ty insynuujesz? Że chce cię okraść?- śmiał się już jawnie
Nic nie insynuuje: ja to wiem.- warknęłam i odwróciłam się biegnąc w drugą stronę. Ale dotarło do mnie jego ostatnie słowo:
Idiotka!  

Niebezpieczna Miłość.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz