| Rozdział 2 | - Te nasze niedopowiedzenia

812 49 3
                                    

Wiedziałam, że skończy się to awanturą. Mimo wcześniejszego przygotowywania się na to, nie potrafiłam nic sensownego powiedzieć. Piper krążyła po pomieszczeniu niczym sęp nad martwym zwierzęciem, a ja milcząc obserwowałam ją. Chciałam przeprosić, lecz to i tak nie przyniosłoby najmniejszego efektu, rozdrażnienie tylko by wzrosło. Przeczesałam palcami włosy i na wszelki wypadek zdjęłam z nosa okulary; nie zdziwiłabym się, gdyby walnęła mnie w twarz.
- Alex, zawiodłaś mnie. Obiecywałaś, że nie powtórzysz tamtego wyskoku!
- Ale ja wiem, ja wiem, że postąpiłam nie fair! Na gwałt musiałam zdobyć te pieniądze, a to przyszło mi do głowy!
- I jak zwykle nic mi nie mówiłaś - warknęła, a ja podeszłam do niej i chwyciłam za ramiona - nie dotykaj mnie! Odpowiedz.
- Przecież teraz o tym rozmawiamy - wzruszyłam ramionami, siadając na skórzanej, bordowej sofie, na której kilka godzin wcześniej uprawiałyśmy seks - wierz mi, gdybym mogła, cofnęłabym ten cholerny czas!
- Jaki dostałaś wyrok? - Pipes była już nieco spokojniejsza.
- Siedem lat. Za dobre sprawowanie i z dobrym prawnikiem może uda się ugrać ze dwa.
- Ja pierdolę. Kiedy masz tam jechać?
- Mam się stawić w Litchfield za dwa dni. Jest szansa, że spędzimy te dni w przyjaznej atmosferze? Westchnęła.
- Nie wyobrażam sobie tego - westchnęła, kładąc się na moich kolanach.
- Ja też nie - powiedziałam - będzie cholernie ciężko, Pipes. Dlatego zgadzam się. Odejdź, znajdź kogoś, z kim będziesz szczęśliwa.
Podniosła się na równe nogi i uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz. W sumie spodziewałam się, ale nie z powodu tego, co powiedziałam.
- O co ci chodzi?!
- O co, Al, o co?! Nie odeszłam od Larrego po nic! Zostawiłam go, bo kocham ciebie! To z tobą chcę być i mimo wszystko zostanę! Nie rozumiem, jak możesz myśleć, że opuszczę cię tylko dlatego, że ktoś doniósł na to, co zrobiłaś!
- Pipes...
- Alex Vause. Miałam poczekać jeszcze dwa tygodnie i dopracować plan, ale wyszło, niestety, że mam dwa dni, a nie tygodnie. Dlatego teraz cię o to zapytam.
Popatrzyłam na nią pytająco, kąciki jej ust uniosły się do góry w uśmiechu. Uwielbiałam ten uśmiech!
- Zostaniesz moją dziewczyną?
Obie wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem; jasne, że odpowiedziałam "tak", od razu wpiła się w moje usta.

Dwa dni później

Przez telefon dowiedziałam się od prawnika, co muszę, a raczej co mogę zabrać ze sobą, a co dostanę na miejscu. To najsmutniejszy dzień mojego życia, nawet, gdy umarła matka nie przeżywałam tego aż tak. Patrzyłam na krzątającą się w kuchni blondynkę, niesamowicie ją kochałam. Jeszcze dwie godziny, zawiezie mnie tam i będziemy się żegnać. Siedem lat, kupa czasu. Nie chciałam się oszukiwać, nie było szans, żeby ten związek to przetrwał. Musiałam się nią nacieszyć. Nagle odwróciła się do mnie, powoli idąc, pozbywała się kolejnych ubrań. Naga wyglądała jak ósmy cud świata. Tylko mój ósmy cud świata.
- Zróbmy sobie wspomnienia - wyszeptała mi do ucha, wsuwając dłonie pod bluzkę - to jest zbędne - stanik spadł na ziemię, zaraz za nim bluzka, spodnie, koronkowe majtki. Przycisnęła mnie do ściany, trzymając ręce w górze. Pocałunkami obsypywała całe ciało, schodziła niżej i niżej, aż zatopiła język w środku. Ssała ją na przemian z lizaniem, wreszcie dołożyła dwa palce. Jęczałam. Kiedy doszłam, zapragnęłam się odwdzięczyć, zapragnęłam zobaczyć Piper wijącą się pod moim ciepłym dotykiem...
Popchnęłam ją na łóżko w sypialni, bez ceregieli wchodząc w nią, gdy leżała na brzuchu. Jedną ręką podszczypywałam twardy, sterczący sutek, a drugą poruszałam się w jej cipce, wykonując coraz to szybsze i mocniejsze ruchy. Była taka piękna, taka rozkoszna, czarująca, doskonała. Jej kark się zaczerwienił, od początku uznawałam to za przeurocze. Podobało mi się, jak reaguje na drugiego człowieka, na mnie.

Jechałyśmy powoli, chyba najwolniej, jak się dało. Żadnej z nas nie śpieszyło się do ostatecznego pożegnania, żadna z nas tego nie chciała. Pipes miała łzy w oczach, ja się powstrzymywałam, by nie krzyknąć i nie zawrócić, by nie uciec jak najdalej. Patrzyłam przed siebie obojętnym wzrokiem. Po trzech godzinach jazdy zatrzymałyśmy się. Moim oczom ukazała się ogromna brama.
- Odprowadzę cię - powiedziała, chwytając mą dłoń - pamiętaj, że się kochamy. Ja bardzo cię kocham. Będę cię odwiedzać co tydzień, tak, jak to ustaliłyśmy.
- Dobrze, oczywiście, że zapamiętam. Zleci szybciej, niż nam się wydaje.
- Jasne - obie wiedziałyśmy, że to nieprawda - zleci.
W środku jedna ze strażniczek (swoją drogą strasznie niska i okrąglutka, jak ona mogła sobie tu radzić?) wezwała mnie do biura.
- Alex Vause - powiedziała, a ja pokiwałam głową na potwierdzenie - dobrowolne oddanie się w nasze ręce, huhu, po tylu latach musieli cię przyskrzynić, nieźle.
Zaskoczona spojrzałam na niską blondynkę, jakbym chciała ją udusić.
- Vause, rozbieraj się, na co czekasz - rzuciła nagle stanowczo, zrobiłam, co mi kazała - rozchyl pośladki i kaszlnij.
- Co? - znowu na nią spojrzałam, jej poważna mina mówiła wszystko.
Po wszystkim dostałam dziesięć minut, by powiedzieć ukochanej "do zobaczenia" i wykorzystałyśmy tą chwilę na mruczenie sobie do uszu, tulenie się, całowanie.
- Będzie dobrze - odparła, kiedy wyznałam jej, że ją kocham - ja ciebie też.
I zniknęła za szerokimi drzwiami.

Witamy w żeńskim więzieniu, jesteście w Litchfield i macie zachowywać się stosownie, przebywając tutaj automatycznie zgadzacie się na panujące wewnątrz zasady - monotonny głos grubego strażnika już mnie nudził, ale to pseudo szkolenie było obowiązkowe. Oprócz mnie do tego piekła wpadły też inne, trzy nowe, zagubione kobiety. Wszystkie zdawały się być młodsze, gdzieś pomiędzy dziewiętnastką a dwudziestką...czwórką, mniej więcej. Brunetka nawet do mnie zagadywała, ale od razu dałam do zrozumienia, że nie oczekuję od tego miejsca przyjaźni. Absolutnie nie.
Pora obiadu - facet wrzasnął tak, że o mały włos nie spadłam z krzesła. Podążyłam, razem z pozostałymi dziewczynami, za nim, bo łaskawie postanowił nas tam zaprowadzić.
Wzięłam przysługującą mi tackę, na którą nałożono niewiadomo jakiego pochodzenia paćkę, po czym rozejrzałam się za wolnym miejscem. Zdecydowałam się na stolik, przy którym siedziała krótkowłosa blondynka, jednak nim do niego dotarłam...
- Ej, czarnulo! - popatrzyłam zaskoczona na młodą pannę, miała sympatyczną twarz - usiądź z nami!
- I po co, kurwa, sprowadzasz tu malutkie ptaszyny? - tego chyba nie miałam usłyszeć - nie zamierzam maluchom zakładać pieluch!
- Spokojnie, jestem większa od ciebie - mrugnęłam do niej, a ona wysunęła brodę do przodu i się roześmiała.
- W porządku, dzieciaku, podobasz mi się, mogę być twoją więzienną matulą - jestem Nichols, Nicky Nichols.
- A ja odkąd pamiętam nazywam się Vause, Alex Vause - udałam Jamesa Bonda, zabawnie ruszając brwiami.
Następnie poznałam resztę ekipy, obok mnie siedziała Lorna, ale wszyscy mówili na nią per Morello; obok niej właśnie Nicky, Duża Boo i wreszcie Red - królowa tutejszej kuchni, ta najważniejsza. Podobno nie warto mieć w niej wroga. Zapowiadało się ciekawe siedem lat, na litość boską.

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz