| Rozdział 6 | - Kombinacje

452 29 0
                                    

Chapman powolnym krokiem przemierzała ponury i brudny korytarz, prowadzona przez czarnoskórego strażnika. Nie spodziewała się, że akurat dzisiaj i o tej porze wypuszczą ją z tego samotnego piekła. Przez tygodnie nie miała do kogo gęby otworzyć, siedziała bezczynnie na bardziej niewygodnym łóżku, niż w więzieniu, kawałeczkiem kredy rysując na ścianie. "Nareszcie", pomyślała, widząc znajomy pojazd. Wsiadła do niego posłusznie, a zaraz ruszyli w drogę, którą zajęła im nie więcej, niż czterdzieści minut. Otworzyła szeroko oczy, gdy wszystkie twarze więźniarek zwróciły się w jej stronę. Piper postanowiła to zignorować, wchodząc do szarego, tak znanego jej budynku, za którym wbrew pozorom się stęskniła. Zaniosła kilka ze swoich rzeczy do przedziału, po czym poszła na stołówkę. Oparła się o framugę dużych drzwi i omiotła spojrzeniem pomieszczenie. Osadzone śmiały się wesoło, szturchały się; Alex siedziała razem z Nicky i Lorną, to także się nie zmieniło. W powietrzu unosił się zapach jakiegoś dania, którego nie rozpoznała. Nagle przed nią, wyrosła jak spod ziemi, Pennsatucky. Blondynka cofnęła się odruchowo.
- Cieszę się, że czujesz do mnie respekt - powiedziała, naciągając rękawy na dłonie - tak długi pobyt w takich miejscach, jak tamte, nawet ciebie musiał nawrócić - zakpiła - i jak, Chapman, poopowiadaj mi!
- Hej, to nie nasza dziewucha? - wyszeptała Nichols, na co Vause odwróciła się w tamtą stronę - Piper.
- Cholera - wrzasnęła czarnowłosa, rzucając się do Doggett, która zdołała się wyrwać - czego ty jeszcze od niej chcesz?
- Spokojnie - odparła tamta - tylko rozmawiamy.
- Porozmawiaj więc z kimś innym - wysyczała okularnica, łapiąc Pipes za rękę - a przepraszam, nikt tu z tobą nie gada.
Alex pociągnęła za sobą ukochaną do kaplicy, zamykając drzwi.
- Boże, dzieciaku - popatrzyła na nią - jak ty schudłaś!
- Dzięki - otrzymała w zamian uśmiech - tęskniłam za tobą - wtuliły się w siebie, stojąc tak przez kilka minut.
- Jak się czujesz, mała?
- Alex...to było okropne. Szpital...musieli mi podać coś, po czym praktycznie całe dnie przesypiałam, bo ból był nie do zniesienia... A w SHU...wiesz, jak tam jest, nie wiem, co mogę powiedzieć...
- W porządku, nie musimy o tym mówić, przynajmniej nie w tej chwili - odparła spokojnie - chcesz pójść na spacer?
- Wiesz co, skarbie, chyba powinnam się przespać. Jestem niesamowicie zmęczona.
- Rozumiem, jasne, nie ma sprawy. W takim razie, czy mogę położyć się tam z tobą? Będziesz...
-...Twoją małą łyżeczką - dokończyła - chodź ze mną, oczywiście, bądź przy mnie.

Pan Healy

Wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego, o co ta idiotka mnie prosiła, wyjdę na tym źle. Jeszcze ktoś by się dowiedział, że w czymś takim brałem udział! Moja kariera byłaby skończona. W tym momencie nie przychodziło mi do głowy inne rozwiązanie, więc od razu wezwałem przez głośnik Doggett do gabinetu. Przybiegła dosłownie po minucie, trzaskając drzwiami, co mnie zirytowało.
- Ciszej - napomniałem gówniarę - nie wszyscy muszą wiedzieć, że ktoś tu jest.
- Zdaje się, że powiedziałeś coś przez głośnik - podrapała się po nosie - więc to nie moja wina, Healy.
- Nie pozwalaj sobie! - krzyknąłem - dla ciebie, Pan Healy, no i nie pyskuj. Okaż odrobinę szacunku!
- Łapię, łapię - zamruczała cicho - czego mnie pan wezwał, panie Healy?
- Myślałem o tym, co mi mówiłaś - przyznałem, siadając na krześle bliżej niej, a ona spojrzała pytająco - owszem, zgadzam się, pod jednym warunkiem.
- Tak? - wyszczerzyła się - jaki?
- Postaraj się skłócić Vause i Chapman, nie potrzebuję przy Piper żadnego ogona, bo z nią będzie trudniej.
- Zrobię, co w mojej mocy, jeśli zrobi pan, co w pana mocy - odpowiedziała - oboje wyjdziemy na tym korzystnie.
- Nie jesteś aż taka głupia, jak sądziłem - powiedziałem z podziwem, ale nie dałem jej czasu na odpowiedź - Idź już.

Alex

Głaskałam Pipes po plecach, wsłuchując się w jej regularny, cichy oddech. Naprawdę wyglądała o wiele gorzej, niż dwa miesiące wcześniej, ale nie dziwiłam się. Nikt nie mógł się dziwić, niedużo osób spędziło przed nią tam tyle czasu. Patrzyłam na moją ukochaną z miłością, do nikogo nic tak magicznego nie czułam, choć romantyczna nigdy nie byłam i nigdy nie ubierałam tego w takie słowa, to prawda. Pierś Pipes unosiła się co kilka sekund, co kilka sekund też pogwizdywała przez sen, co było dosyć zabawne. Jej kąciki ust powędrowały do góry w uśmiechu.
- Cały czas mi się tak przyglądasz?
- A ty, od kiedy wiesz, że to robię?
- Dobrze, nie odpowiadaj - powiedziała - kocham cię, wiesz o tym?
- Zdaję sobie z tego sprawę - zamierzałam cmoknąć ją w czoło, ale przyciągnęła moją twarz niżej i pocałowała mnie w usta. Jej były niesamowicie miękkie, smaczne, idealne - mmm - mruknęłam.
- Wiem, o czym myślisz i nie możesz próbować mścić się na Tiffany - powiedziała nagle, zdziwiła mnie tym - nie jej narobisz problemów, a sobie, nam.
- Jednak musi za to beknąć. To nie ujdzie jej to na sucho - odparłam sztywno.
- Daj spokój, na pewno drugi raz tego nie zrobi. Tym bardziej, że teraz mnie obserwują.
- Ech - westchnęłam - może i masz rację.
- Pewnie, że mam - znowu mnie pocałowała. Odwzajemniłam pocałunek.

Dziewczyny siedziały po przeciwnych stronach stolika w pokoju z telewizorem, patrząc na siebie, ale nic nie mówiąc. Właściwie - Nicky chciała załapać kontakt wzrokowy, Lorna tego unikała, niewiedzieć czemu.
- Morello...
- Nie mam ochoty na rozmowę - rzuciła tylko skrzeczącym głosem i wpatrzyła się w srebrny ekran, na którym tańczyły małe miss piękności.
- Naprawdę zamierzasz to oglądać?
- Naprawdę - burkęła po raz drugi - dasz mi spokój, proszę?
- Jak chcesz - ruda podniosła się - ale nie przychodź do mnie, kiedy ten twój Christopher czy jak on tam ma na imię cię oleje. A to przyjdzie prędzej czy później.
Wyszła, trzaskając drzwiami.
- Osadzona, spokój! - wrzasnęła strażniczka - Zachowuj się!
- Już dobra, już dobra, idę sobie.
Nichols była wkurzona, choć sama nie potrafiła się przed sobą wytłumaczyć. Czy aż tak zależało jej na Morello?
Lorna tymczasem wyszła z pomieszczenia zaraz za nią, ale ruszyła w innym kierunku. Schowała się w kaplicy, za drewnianą amboną, a raczej czymś, co miało ją przypominać. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. "Głupia, głupia, głupia", powtarzała w myślach, "dlaczego nie umiem nic zrobić poprawnie? Nie należało zachowywać się tak w stosunku do Nicky, to cholernie niesprawiedliwe!".
Natychmiast ucichła, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają. Kroki były coraz głośniejsze, aż obok niej znalazła się Yoga Jones.
- Twój szloch - powiedziała - słyszałam na końcu korytarza, a zapewne tego nie chciałaś.
- Masz rację - odparła Lorna - idź sobie.
- Nie mam najmniejszego zamiaru. Również mam marny dzień, popłaczmy razem.
Nichols coraz bardziej się wściekała. Chodziła tam i z powrotem, nie mogąc znaleźć miejsca, w którym mogłaby się zaszyć. W końcu zdecydowała się wejść do wielkiej pralki w pralni, gdzie nikogo nie było. Uroki niedziel.

Pan Healy

Postanowiłem, że dłużej nie będę zwlekać, poza tym miałem niesamowitą ochotę. Nie robiłem tego od czasu, kiedy żona zażądała rozwodu. I choć nie podpisałem papierów, ona ląduje w łóżku, co noc, z innym mężczyzną. Suka.
Chapman pokazała się dopiero po godzinie, stała w kolejce do sklepiku, w którym dzisiaj urzędowała Chang.
- Chapman - szepnąłem do niej - za pięć minut, u mnie, mam nowinę.
Wydawało mi się, że zainteresowałem ją i miałem rację. Po upływie niecałych pięciu minut siedzieliśmy już w moim biurze. Zamknąłem nas na klucz i zasunąłem rolety.
- O co chodzi, panie Healy?
Jak ja uwielbiałem jej głos i to, w jaki sposób wypowiada moje imię. Brzmiało wspaniale w tych wąskich, różowiutkich, dziewczęcych ustkach.
- O ciebie - zdobyłem się na to i zbliżyłem do niej, rozpinając rozporek - o ciebie.
Nie byłem gwałcicielem, już wcześniej widziałem, jak ona mnie kokietuje, jednak uświadomiła mi to Pennsatucky, za co muszę jej ogromnie podziękować.
Słodka blondynka tylko przez krótki moment próbowała się wyrwać i krzyczeć. Tylko przez chwilę.

Alex

W pralni również ani śladu Pipes, acz znalazłam kogoś innego. W jednej z pralek tkwiła z słuchawkami na uszach Nicky, co niezwykle mnie rozśmieszyło. Uchyliłam drzwiczki, dotykając jej czoła palcem. Wzdrgnęła.
- Vause, darowałabyś sobie!
- Ja? Przenigdy - odparłam z uśmiechem. Zauważyłam, że coś jest nie halo - coś się stało?
- Morello jest jakaś dziwna - odpowiedziała prosto z mostu - nie była taka, gdy się ze mną pieprzyła dzisiaj rano, potem jej się odmieniło.
- Oj, przecież znasz Lornę, taka jest...
- Właśnie dlatego coś nie tak - dodała - teraz zwróciłam na to uwagę. Chyba ją kocham. Bardziej, niż myślałam. Jednocześnie zaczynam czuć do niej...
- Odrazę? Przez Chrisa? Przez to, jak jest do niego przywiązana?
- Dokładnie - puściła do mnie oczko - ale ona wcale nie jest do niego przywiązana, daję słowo, że wiem, iż ona odwzajemnia moje uczucia...
- Przysięgam na mały paluszek, że zaraz coś się wymyśli!
- Vause, nieśmieszne.
- Ach - żąchnęłam się - wybacz, wybacz. Zapamiętać: przez Morello stajesz się nadwrażliwa i strasznie delikatna.

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz