| Rozdział 14 | - Stolica duchoty.

261 20 2
                                    

Come on take my hand...
Let's be thickest thieves...
Oh you've got a shoulder with my name on it...

Uczucie gorąca rozprzestrzenia się w moim ciele. Krew buzuje w żyłach. Wolność znowu się do mnie dobiera i przeszywa na wskroś. To uniesienie, nie tylko w sensie seksualnym, przychodzi w pod różnymi postaciami, zaskakuje, co raz to mocniej dotyka i pozwala mi naprawdę złapać oddech w chwilach, gdy go brakuje.
Alex spijała mi z ust słowa, więc milczałyśmy. Nie potrzebowałyśmy ich. Gdy dłońmi zapragnęła wpełznąć pod moje spodnie, nie pozwoliłam na to. Z jej twarzy dało się wyczytać zmieszanie, jednak po kilku sekundach zmieniła taktykę - obsypywała moją szyję mnóstwem drobnych całusów.

W niewielkim pokoju, którego ściany miały granatowy kolor, rozległ się budzik. W łóżku jedna z kobiet przewróciła się na bok, strącając upierdliwie dzwoniący przedmiot z szafeczki. Usiadła, dotykając bosymi stopami chłodnej posadzki; przypomniała sobie, że wieczorem nie włączyła centralnego ogrzewania. Prędko się z tym uporała i wykonała resztę porannych czynności. To był sen, cholerny sen. Pieprzona senna sielanka rozwalona przez szarą rzeczywistość, no pięknie.
Zarzuciła szlafrok na ramiona. Zaparzyła owocową herbatę i jak zwykle, wsypała około czterech łyżeczek cukru. Niespecjalnie go unikała, choć w teorii powinna, przynajmniej taka była rada lekarza, do którego chodziła od trzech miesięcy. Wiele jej radził, nie bardzo z tych rad korzystała. Zdawała sobie sprawę, że mówi jej, co ma robić, za jej pieniądze. Po cóż jej psychiatra?
Otworzyły się drzwi, wróciła. Piper oprzytomniała i pośpiesznie obmyła twarz wodą. Przyowdziała na siebie uśmiech. Jestem dorosła, jestem dorosła, dorosła!
- Ta praca mnie kiedyś wykończy - Vause rzuciła się w butach na sofę w salonie - mam dosyć Timothiego i jego zachcianek!
- Spokojnie, skarbie, wiesz...że to tymczasowa placówka, przeniosą cię.
- Zanim mnie przeniosą, miną wieki! A my nie mamy aktualnie tak dużo czasu, Pipes, nie mamy.
- Musimy przez tą rozmowę przechodzić po raz enty? Nie możemy spędzić zwyczajnego popołudnia w spokoju? - blondynka uderzyła dłonią w stół tak mocno, aż wszystko podskoczyło.

I stumble from...
This empty room...
You blow my brains...
I'll blow my cool...
You know I can't play by the rules...

- Przepraszam, Pipes - powiedziała po dziesięciu minutach niezręcznej ciszy - wiem, że nie jestem jedyną, która się boi. I że nie jestem sama. Przepraszam, kocham cię. Chodź tu do mnie - czarnowłosa wstała i przyciągnęła ukochaną do siebie. Tuliły się przez moment.
- A jeśli wyjedziemy? - spytała Chapman - Al, Lorna na pewno nie będzie miała nam tego za złe, tym bardziej, że Nicky wychodzi za półtora miesiąca.
- To też przedyskutowałyśmy - odparła zdawkowo.
- Ale gdybyś pomyślała o tym poważnie, a nie ze sceptycznym nastawieniem...
- Wyraziłam już swoją opinię na ten temat - powiedziała zdecydowanie, poirytowana - Pipes, póki co nawet nie mamy kasy. Oprócz tego dochodzi sprawa z Nichols, nie ma nikogo, a musi stanąć na nogi.
- Zamierzasz być dobrą przyjaciółką? A co z byciem dobrą narzeczoną? - Chap wyszła i zatrzasnęła się w łazience.

To nie więzienie nas od siebie oddalało. Nigdy. To nie wina Larrego, Healego, Nicky, Lorny, moich rodziców czy kogokolwiek innego. Coś w naszym związku toczyło się w złym kierunku, z górki w przepaść pełną lawy. To stanowiło największą przeszkodę dla nas obu. Nie tylko tkwiłyśmy w miejscu, my się cofałyśmy do tyłu.

Minął rok od rozprawy sądowej, w której Kubra dostał długi wyrok skazujący. Jednak od tamtego czasu Alex nie jest w stanie przestać się martwić, choć wynik był dobry, taki, jak chciałyśmy, by był. Praktycznie oddychałyśmy paranoją, dookoła panował chaos, wpychałyśmy się w coraz głębszy dół. Nie umiałam nic na to poradzić, a powinnam była zareagować ostrzej. Mieszkałyśmy na obrzeżach Kansas, mając nadzieję, że tu, gdy nie będziemy się wychylać - nikt nas nie znajdzie. Miałam dość ukrywania głowy w piasku, ale to ja, została jeszcze ona. Morello pomieszkiwała to u nas, to gdzie indziej po swoich starych znajomych, zawsze mimo wszystko do nas wracała. Czekała niecierpliwie na wyjście Nicky.

Na dworze panował przyjemny gorąc. Nie tak, że prawie się topiłam, ale w sam raz. Odetchnęłam z ulgą, gdy oddaliłam się od domu. Nie miałam ochoty dłużej patrzeć, jak moja kobieta praktycznie stara mi się wejść na głowę z przeprosinami, a nawet nie wie, za co dokładnie ma przeprosić.
Przysięgam, pragnęłam zmienić życie na takie, w którym nie udawałabym nikogo, zostałam zmuszona do tkwienia w zakłamaniu wbrew swojej woli. Jak ja się w to wplątałam? Czy mój związek na pewno ma sens? Ma. Kochamy się, my się kochamy, tylko nie umiemy...nie potrafimy...nie wiem, jak nazwać to, co ja i ona wyprawiamy, jesteśmy żałosne.

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz