| Rozdział 4 | - Fatalny plan

574 38 0
                                    

Nie mogła się uspokoić; siedziała po turecku na swoim łóżku, próbując medytować, jak poleciła jej Yoga Jones, którą wczoraj poznała. "Ona chyba kpi", "to beznadziejne", mówiła do siebie, podczas, gdy współwięźniarki - pani Claudette i Dayanara spoglądały na nią z politowaniem.
- Nie wiem, co jej jest, ale to nienormalne - zaśmiała się latynoska.
- Niedawno ty byłaś nowa - odparła na to murzynka, po czym zwróciła się do Piper - Chapman, tak?
- Dokładnie - odpowiedziała zirytowana.
- Minie trochę czasu i się przyzwyczaisz. Pierwszy raz jesteś w miejscu takim, jak to, prawda?
- Dokładnie - powtórzyła przez zaciśnięte zęby i wróciła do zajęcia.
W końcu jednak odpuściła, decydując się na wyjście na zewnątrz. Poszła prosto na boisko i zaczęła biec, ile sił miała w nogach, do utraty tchu, a Alex obserwowała ją zza drzewa. Czarnowłosa po dobrej chwili zdobyła się na odwagę i podeszła bliżej, zatrzymując byłą dziewczynę. Chwyciła ją za rękę, przyciągając.
- Porozmawiamy - powiedziała stanowczo.
- Nie możesz wydawać poleceń i oczekiwać, że będę cię słuchać! - żąchnęła się - Alex...nie...
- Okej, okej. Proszę jedynie o pięć minut, nie masz nic do stracenia.
- W porządku.
- Wiesz, że to nie ja cię tu sprowadziłam! To prawdopodobnie ktoś z grupy Kubry!
- Załóżmy, że to prawda. Jaki w tym sens? Dlaczego tak nagle, po tylu latach?
- Bo ja wiem? Skoro ja tu jestem, na pewno się o tym dowiedział. A skoro ja, ty też, musisz zapłacić...
- Niezbyt wiarygodnie to brzmi.
- W każdym razie, ja cię nie wkopałam. Jeśli nadal nie wierzysz, twoja sprawa, ale ja mam czyste sumienie i nie będę się tym zadręczać. Mam nadzieję, że się zrozumiałyśmy.
Już miała odejść, kiedy Chapman z powrotem odwróciła ją do siebie i obdarowała najsłodszym, najgorętszym pocałunkiem, na jaki mogła się teraz porwać.
- Przepraszam. Nie pomyślałam o innych opcjach, byłam głupia...
- Nie dziwię ci się, miałaś prawo być przekonana o mojej winie. Nieważne. Lepiej zostawmy to gówno, bo okropnie cuchnie.

Polly

Nie mogłam uwierzyć, że Larry posunął się do czegoś tak podłego. To znaczy, Piper nie była święta, zdradziła go kolejny raz z tą samą osobą, po czym z nią odeszła, ale...Bloom przeszedł samego siebie.
- Nabroiłeś! - krzyknęłam do przyjaciela, jak do małego dziecka - powinieneś do niej zadzwonić i wyjaśnić zaistniałą sytuację.
- Nie ma mowy - wzruszył tylko ramionami, uchylając drugi kieliszek - nie będę się płaszczył przed pluskwą!
- To twoja była narzeczona i moja najlepsza przyjaciółka, zważaj na słowa - skarciłam go znowu i tego wieczoru robiłam to praktycznie bez przerwy. Kiedy położył się na kanapie - nocował u mnie i męża - zastanawiałam się, czy odwiedzić szarlotkę (tak mówiłam na Piper) w Litchfield.

Wracając do Litchfield...

Dopiero wieczorem Vause i Chapman rozdzieliły się, jedna wróciła do celi, druga do przedziału, w którym od kilku dni "mieszkała" z Nicky.
- Joł, Vause - powiedziała wesoło - co masz taką nietęgą minę?
- Coś mi tu nie gra.
- Rozmawiałaś z dziewczyną? Nie udało się? - spytała zaciekawiona.
- Nie, nie, ta sprawa jest załatwiona - dodała - ale czuję, że coś innego wisi w powietrzu.
- Vause, po prostu jesteś przeczulona. Poza tym, to więzienie, czego się spodziewać? Spokoju i łagodności? Kładź się spać i nie wariuj, jutro też jest dzień.

Następnego dnia

Alex

Byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że tak łatwo mi to pójdzie, o dziwo nie było krzyków, awantury. Poczułam ogromną ulgę.
- O czym tak myślisz? - zagaiła Boo - nie rozkminiaj tyle, bo pogrążysz się w depresji!
- Ty nie myślisz, a i tak nie jest z tobą najlepiej. Odwal się.
- O, tak, mów do mnie jeszcze. Potem zrobię sobie dobrze do wspomnienia twojego głosu.
Zostawiła mnie wreszcie.
Zauważyłam, że Piper nie kręciła się dzisiaj nigdzie, co lekko mnie zaniepokoiło. W jej celi była tylko ta tłusta latynoska, która uważała się za boginię seksu. Przemierzyłam niemal całe więzienie w poszukiwaniu Chap, zastałam ją w pomieszczeniu, gdzie co tydzień odbywały się wizytacje. Siedziała przy niewielkim stoliku z jakąś brzydką lafiryndą.

- Kto to był? - spytałam, kiedy przechodziła obok mnie.
- Przyjaciółka, wspominałam ci o niej dwa lata temu.
- Nie pamiętam - odparłam zgodnie z prawdą - i co ci powiedziała, jak tam w wielkim świecie?
Piper była przybita, a rozweselanie niezbyt dobrze mi szło, niestety, więc zostawiłam ją samą, gdy mnie o to poprosiła. Co ją ugryzło?

- Jak to, Larry?!
- On. To on. Polly mi powiedziała; wiedziała, że ja muszę znać prawdę, a sam by mi się do tego nie przyznał - Piper załamała ręce, opadła na pryczę i rozpłakała się.
- Hej. Hej. Nie przejmuj się. Ten drań nie powinien dostać tego, o co mu chodzi, nie będziemy przez niego popadać w depresję czy inne cholerstwa - przytuliłam się do niej, czekając, aż jej oddech stanie się regularny, cichy.
Nie przestawałam masować jej pleców, zawsze ją to rozluźniało. Wsunęłam dłonie pod bluzkę, przejeżdżając palcami wzdłuż kręgosłupa. Przeszły ją ciarki. To było przyjemne, dla nas obu, dawno nie leżałyśmy tak razem. To było coś, z czego należało się cieszyć. Tak buduje się szczęście, małymi gestami, nie tylko seksem, nie wyjściami do kina, a leżeniem "na łyżeczkę" i głaskaniem.

*Piper Chapman wzywana do pokoju dyżurnych, Piper Chapman wzywana do pokoju dyżurnych* - komunikat odczytany robotycznym głosem zadźwięczał im w uszach, blondynka szczerze się zdziwiła, tak jak reszta osadzonych i sama Alex.
- Coś ty przeskrobała?
- Nie mam zielonego pojęcia!

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz