| Rozdział 9 | - Nowe i stare nawyki.

368 24 0
                                    

Piper & Lorna

Pierwszy poranek poza więzieniem otłumanił tę kobietę. Siedziała teraz w domu swoich rodziców, popijając świeżo zaparzoną kawę; była pyszna, ale nie ukoiła ani w najmniejszej mierze nerwów, które jej towarzyszyły. Wzdrgnęła się, kiedy nagle matka poklepała ją po ramieniu.
- Zrobić ci coś na śniadanie? Może twój ulubiony, bananowy omlet, co ty na to?
- Dzięki, mamo, ale nie - odparła spokojnie, przyglądając się przebłyskom siwizny na jasnych włosach rodzicielki - poradzę sobie. Dawno sama się tu nie krzątałam.
- Dobrze, jak wolisz - westchnęła starsza pani - a gdzie twoja współwięźniarka?
- Jezu, przestań tak mówić - burknęła Pipes - nie potrzebuję żadnego przypominania o tym, gdzie byłam przez ostatnie kilka miesięcy. Lorna, bo tak ma na imię ta moja współwięźniarka, także.
Nie usłyszała już odpowiedzi i poczuła ulgę. Wcale nie miała ochoty na spory. Skupiła się na zapachu. Gdyby była ślepa, z całą pewnością rozpoznałaby to miejsce. Unoszący się w powietrzu aromat kawy rozpuszczalnej, woń niedawno przygotowywanych tostów oraz ostre perfumy. Nie dało się tego pomylić.
- Hej, gdzie się podziewałaś? - spytała, jak zobaczyła stojącą w progu Morello.
- Twój ojciec jest niesamowitym gościem - powiedziała wyraźnie podekscytowana - kupił nam bilety na dzisiaj, wieczorem idziemy do kina na nowiutką komedię!
- Wow - blondynka próbowała zamaskować marne samopoczucie - to naprawdę świetnie, ale...
- Nie ma żadnego "ale" kochanie - przerwała jej, siadając obok i machając biletami przed twarzą - zrelaksujemy się przynajmniej na kilka godzin. Odpoczniemy. Jutro zaczniemy się bać i martwić, proszę cię!

Alex

Nie jestem romantyczką. Nigdy nie byłam typem osoby, która uklęknęłaby na kolano, która zabrałaby na kolację przy świecach i tak dalej. Jednak...przy niej to coś innego. Dobrze wiem, jak ona lubi takie zagrania, mogłabym robić coś takiego do końca życia. Niestety, nie będę miała już szansy. Zdaję sobie sprawę, że ja jeszcze kilka lat spędzę tutaj, a jej życie znowu nabiera normalnego tępa. Zdaję sobie sprawę, iż to jest wielka przeszkoda, której prawdopodobnie nie pokonamy wspólnie. Chapman powinna znaleźć kogoś tam, w świecie, a nie być przywiązana do mnie. Alex Vause? Ta laska z więzienia? Co ona..
To znaczy, co ja mogę podarować? Nawet nie mogę nikogo wspierać. Nie ma mnie tam, jestem tutaj i będę tutaj.
- O czym tak namiętnie rozmyślasz, koleś? - Nicky jak zwykle zakradła się do mnie bezszelestnie, ale tym razem nie pokazałam tego, że mnie wystraszyła. Cholera, zrobiłam się jakaś nadwrażliwa.
- O niczym konkretnym - skłamałam, niewiedzieć po co.
- Przecież widzę, że coś jest nie halo - zaśmiała się - mów, co ci leży na sercu.
- A co, jesteś wróżką i spełnisz moje życzenie?
- Niestety - wzruszyła ramionami - jestem cudną przyjaciółką i cię wysłucham, ewentualnie kopnę w dupę czy przytulę.
- Chapman.
- Domyślam się. O co konkretnie chodzi? Czym się tak przejmujesz? Myślałam, że chciałaś, żeby wyszła jak najszybciej?
- Bo tak było...jest...to znaczy...tęsknię, tak?
- Mija dopiero jeden dzień, będziesz tęsknić o wiele mocniej i bardziej, Al.
- Tyle, że...podjęłam decyzję.
- Jaką? - Nichols spojrzała na mnie krzywo - nie mów, że...
- Muszę z nią zerwać. Muszę to zrobić.
- Jesteś pojebana. Serio?! Poważnie to mówisz, idiotko? Chcesz znowu spierdolić sobie życie? Ty ją kochasz, ona kocha ciebie!
- Mam przed sobą minimum 4 do 5 lat w Litchfield, ona jest tam. Co to za związek, jeśli nawet nie mogę jej pocałować?
- Ty dobrze wiesz, że to najdurniejszy pomysł, że pożałujesz. Skończ. Wymyślimy coś, wyjdziemy szybciej.
- Co? - otworzyłam usta ze zdziwienia - o czym ty gadasz?
- Powiem ci kiedy indziej - uśmiechnęła się przekornie - na razie musimy iść do pracy.

Healy

Wiedziałem dokładnie, że gdy on składa obietnice, zawsze je spełnia. To napawało mnie pewnością, co do mojej przyszłości. Wbrew temu, co wszyscy sobie myślą, więzienie dla mężczyzn nie jest takie okropne, jeśli ktoś umie sobie radzić z tymi żałosnymi, najczęściej uzależnionymi od czegoś gównami bez większej wartości. Ja wiedziałem. Od początku mojego pobytu tutaj handlowałem, sprzedawałem informacje, dzięki jednemu człowiekowi. Kubra, bo tak kazali nazywać mi go jego ludzie, był człowiekiem ze stali. Praktycznie z każdego procesu wychodził oczyszczony. Nie wiem, czy to bardziej zasługa pieniędzy, znajomości, czy czegoś tam jeszcze, jednak akurat to niezbyt mnie obchodziło. To nie była moja sprawa, więc lepiej nie mieszać się w jego interesy. Cieszyłem się, że sprawa z Chapman tak prędko wyszła na wierzch. Domyślaliśmy się, że dziewczyna długo nie wytrzyma; tak też się stało, na moje szczęście. Teraz pozostało tylko czekać na ich odzew.

Piper

Seans powoli dobiegał końca. Osobiście w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi w tym filmie, bo skupiałam uwagę na osobie, która siedziała dwa rzędy przede mną i mą towarzyszką. Coś podpowiadało mi, że był to Larry, jednak miałam wrażenie, że mogłam to sobie jedynie ubzdurać. Szturchnęłam przyjaciółkę i szepnęłam jej na ucho, że wychodzę do łazienki; pokiwała tylko lekko głową, to dobrze, bo musiałam zostać na moment sama. Wyszłam.
Mdliło mnie z natłoku mieszanych uczuć, a serce waliło, jak oszalałe. Pochyliłam się nad kiblem, zwymiotowałam. Zrobiłam to jeszcze dwa razy, po czym obmyłam twarz lodowatą wodą. Gdy się odwróciłam, przede mną stał mój były narzeczony.
- To naprawdę ty? - wydukał, przyglądając mi się. Dotknął mojego policzka, ale gwałtownie się odsunęłam.
- Tak, Larry Bloomie, to ja. Ta sama Piper Chapman, która przez ciebie siedziała w Litchfield razem ze swoją byłą nie-byłą.
- Pipes...
- Odpierdol się, nie mamy o czym rozmawiać. Za kilka dni wezmę resztę swoich rzeczy z twojego domu. Żegnam.
Byleby zniknąć mu z pola widzenia, zarzuciłam na siebie jesienną kurteczkę i stanęłam na zewnątrz, za dużym filarem podpierającym ogromny budynek. Z kieszeni wyciągnęłam zapalniczkę, odpaliłam nią papierosa. Dym przyjemnie drażnił w środku, uspokajałam się.
- Nie widziałaś zakończenia - usłyszałam nagle za sobą, to była Lorna - niesamowity film.
- Przepraszam, musiałam odetchnąć - odpowiedziałam, kiwając się na boki - cieszę się, że ci się podobał.
- Co z tobą? Jesteś dziwnie drętwa, dzieciaku.
- Nie rozmawiajmy o mnie - rzuciłam i zaczęłam iść w stronę baru, w którym tak dawno mnie nie było - chodź się napić.
- Jak chcesz, kapitanie - jej uśmiech potrafił dać nadzieję na odzyskanie dobrego humoru - jak chcesz.

Alex

*Osadzona numer 2332 proszona do telefonu, osadzona numer 2332, telefon*
- Komuś musi cię brakować - zdążyła krzyknąć jeszcze za mną Nicky, kiedy szybkim krokiem ruszyłam w tamtą stronę.
Odebrałam telefon, wreszcie usłyszałam znajomy, ukochany, miły głos. Poczułam, jak na twarz wkrada mi się uśmieszek.
- Pipes, tak się cieszę, że dzwonisz! - nie mogłam się opanować, prawie wrzasnęłam.
- Spokojnie, jutro się spotkamy, skarbie.
- Wieeem - przeciągnęłam - to nie zmienia faktu, że wolałabym być w tej chwili tam, gdzie właśnie się znajdujesz. Och, a gdzie ty jesteś? Co to za hałas?
- Chyba jesteśmy nieco pijane - w tle dało się usłyszeć chichot Morello - i nie mamy jak wrócić do domu moich rodziców.
- Co? Nie macie pieniędzy?
- Ktoś ukradł mi torebkę - parsknęła - teraz i tak pijemy na koszt jakichś podrywaczy.
- Cholera, Pipes - miałam ochotę nią wstrząsnąć - ogarnij się. Zadzwoń po ojca albo brata najlepiej, przyjedzie po was.
- Nieważne. Jak się masz?
- Bywało ciekawiej - powiedziałam zirytowana - kocham cię. Słyszysz?
- Tak, tak, ja też bardzo cię kocham!

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz