| Rozdział 11 | - Operacja "kobra" ~ część 2

349 25 0
                                    

Jego siwe, dłuższe, choć nie najdłuższe włosy lekko powiewały na wietrze. To był idealny dzień na wyjście z więzienia o zaostrzonym rygorze, zdecydowanie. Oparł się o murek przy kawiarni, odpalił papierosa i przez następne piętnaście minut czekał na kierowcę, który miał go odebrać z tego miejsca. Wreszcie przyjechał, zamaszystym ruchem wezwał Healego do siebie. Ten wsiadł.
- Ostrzegam - zagaił szofer eleganckiej limuzyny - musisz uważać na słowa. To nie bajka, że odstrzelał głowy za niesubordynację i tak dalej.
- Nie potrzebuję rad od kogoś takiego, jak ty. Doskonale o tym wszystkim wiem.
- Wątpię, pracuję z nim już kilkadziesiąt lat, jestem dla niego niczym ojciec. Ale, ale, więcej ode mnie nie wyciągniesz.
- I tak dałeś się pociągnąć za język, jak dziecko - zaśmiał się Healy - nie mogę się doczekać spotkania.
Przy siedzibie byli po krótkim czasie, na szczęście lub nieszczęście, nie było korków na autostradzie numer sześć.
- Witam serdecznie - Balik, kiedy dostrzegł wchodzącego do środka mężczyznę, wstał i uścisnął mu dłoń - zapraszam do siebie.
W gabinecie panował półmrok, który zaczął przeszkadzać. Odsunięcie rolet sprawiło, że na ścianach wylądowały promienie wesołego słońca i można było dojrzeć różnym stylem malowane obrazy.
- Cenię sztukę - powiedział - przejdźmy do rzeczy.
- Jestem za - odparł z uśmiechem starszy z facetów - nie chcę być niegrzeczny, ale gdzie moja nagroda?
- Twoja nagroda to wolność - poruszył się niespokojnie łysy trzydziestolatek - cierpliwości, najpierw pomożesz mi, a potem ja dołożę wszelkich starań, żeby żyło ci się wygodnie i miło. W porządku?
- W takim razie rzeczywiście lepiej będzie, jak przejdziemy do sedna całej sprawy.
- I to mi się podoba. Lubię cię, Healy.

- To jest ten plan? Przejść obok systemu, przedrzeć się przez zabezpieczenia, przez tych wszystkich uczciwych stróży prawa?!
- Zamknij się - przerwał kobiecie Kubra - poważnie? Sądziłaś, że sam wepchnę się do paki, próbójąc dać możliwość ucieczki więźniarce? Bez przesady.
- Ja nie...
- Idź już, nie jesteś tu niezbędna. Zostaw nas samych, natychmiast!
- Ale szefie, nie...
- Wynocha! - wrzasnął, po czym wrócił na swoje miejsce w sali konferencyjnej, zwrócił się do pozostałych, którzy oczekiwali w milczeniu dalszej przemowy - słuchajcie. Wszczniemy proces, w którym przyznam się do tego, że to ja zmusiłem Alex Vause do współpracy. Dostanę za to kilka, do kilkunastu lat, ale nie dostanę.
- Nie bardzo rozumiem.
- Daj mi mówić, to zrozumiesz - mężczyzna zaczynał się irytować - nie dostanę, bo na sali rozpraw będzie tylko sędzia i protokolanci, których przekupuję od długiego czasu.
- W takim razie po co nam on? - chłopak w dresach wskazał na Healego - równie dobrze wywabić tutejszy patrol mogę ja, umiem odwracać uwagę.
- On zna przepisy, reguły i praktycznie całe Litchfield, gdzie zamknięty jest nasz cel - powiedział przez zaciśnięte zęby bos - pomoże nam w podpisywaniu papierów, załatwianiu pierwszej tymczasowej przepustki, jeśli od razu nie wypuszczą Alex.
- A i co do tych uczciwych policjantów i innych - wtrącił Josef - są uczciwi tylko na pozór. Podasz rękę z kasą, odgryzą ją.
- Celna uwaga!

~~~~~~~~~~~

Nicky

Nie mam już nikogo, oprócz Vause. I Red, mamuśka oczywiście stara się o mnie dbać, na swój sposób i tak, jak tylko może w tym brudnym Litchfield. Przypomniałam sobie, jak leżałam w szpitalnym łóżku po operacji serca. Komplikacje, to powiedział lekarz po tym, jak musieli mnie otworzyć, bo naćpałam się gównem. Osoba, która trzymała mnie X lat temu w zakażonej wirusami macicy przyszła wtedy na moment, żeby oznajmić mi, że się mnie wyrzeka. Od tamtej pory nie mam z nią kontaktu, czasem żałuję, ale tak jest lepiej, tak mi się wydaje. Bo nie wiem. Jestem jednak pewna, że muszę to sobie uświadamiać. Wiecie, ludziska, cholera wie, w której chwili coś okropnego was dopadnie. Za waszą zgodą, słowną lub niemą albo bez, weźmie was z zaskoczenia. Masakra. Tęsknię za heroiną, to była najlepsza dziewczyna mojego życia. A gdyby tak...nie, nie, nie. Nie!
- Co ty wyprawiasz, Nichols? - poczułam nagłe szarpnięcie za ramię i otworzyłam oczy. Przede mną stała zaskoczona blondynka w warkoczach. Trisch.
- Jak ty to robisz, skurczybyku? - spytałam, choć w jednej sekundzie zniknęła - powracasz zza grobu, przecież nie żyjesz!
Otworzyłam oczy. Tym razem naprawdę. Znajoma postać pochylała się nade mną, ktoś drugi trzymał moją rękę i próbował pomóc mi się podnieść. Coś ciepłego spływało mi po nosie, aż do brody, skąd skapywało na ubrania i dziwne kafelki.
- Słyszysz mnie? Nicky, słyszysz mnie? To ja, Alex, zaraz będzie po wszystkim, umyjemy cię teraz, by strażnicy się nie zorientowali. Miałabyś kłopoty. A raczej niepotrzebną uwagę, czego nie chcemy.
"Skąd wiesz, czego ja chcę?", pomyślałam i zanim zdążyłam zaprotestować, Alex i jak się okazało, właśnie Red wepchnęły mnie delikatnie do prowizorycznej prysznicowej kabiny, odkręcając wodę.
- Skombinuj papier, trzeba zatamować krwawienie - czerwonowłosa więzienna mama była stanowcza, uśmiechnęłam się pod nosem, ale nadal nie przypominałam sobie, co się, do cholery, wydarzyło.

- Mówisz na serio? Zemdlałam? - otworzyłam buzię ze zdziwienia - bardzo rzadko mi się to zdarzało, tak bez ćpania.
- Serio, serio. Grunt, że jest okej. Bo jest? - to słodkie, jak Al chciała się upewnić, że czuję się lepiej - jak się czujesz?
- Tak, wszystko gra, dzieciaku - odparłam i pokazałam jej mój uśmiech numer trzy - mam ochotę cię przelecieć.
- Czyli twoje samopoczucie wraca do normy - jej śmiech wypełnił salę z przydziałami.
Nie miałam sił dawać jej kolejnych znaków słownych, że to, co przed minutą powiedziałam, było najświętszą prawdą. Dlatego nachyliłam się delikatnie w jej stronę i bez ostrzeżenia wsunęłam język w te duże, czerwono-różowe usta z pozdzieranymi skórkami. Smakowały mi. Ręką zjechałam wzdłuż sylwetki, odchylając luźne, dresowe spodenki. Nie odsuwała się ode mnie, więc uznałam, że nie tylko mi się ta zabawa podoba. Kiedy tylko palcami przejechałam po łechtaczce, wzdrgnęła się i podskoczyła na równe nogi.
- Nichols...
- Przecież widzę, że chcesz tak samo, jak ja. To nie miłość, one się nie muszą dowiadywać. To nie jest nie fair, były tu, dobrze wiedzą, jak to jest, Vause. Daj...
Zatkała mi mordę, rozglądając się, ale nikogo nie było w pobliżu. Szczęśliwy traf, los nam może sprzyja. Pozwoliła mi wsadzić w nią palce. Dwa, tak lubiła. Ruszałam się w niej szybciej i szybciej, aż w końcu wygięła się w łuk. Gdy dochodziła do siebie: "to się nie powtórzy", usłyszałam. Później się powtarzało. Często.

~~~~~~~~~~~~

- A więc, wszystko załatwione? Rozumiemy się?
- Tak, panie Balik, rozumiemy się doskonale. Mężczyzna, którego dokumenty panu dostarczyłem, pracuje w tamtym zakładzie od kilku lat, ale jest otwarty na wszelkie nieprzyzwoite, nieuczciwe propozycje.
- Mendez - przeczytał jeszcze raz Kubra - ciekawe nazwisko. Wobec tego...pozostaje mi tylko zapłacić. Proszę - powiedział, podając walizkę, w której znajdowały się pieniądze - wystarczy do końca życia.

Kubra Balik po zakończeniu rozmowy, udał się do pokoju hotelowego, który wynajmował niedaleko bazy. Założył granatowy, dopasowany garnitur, beżowy krawat i czarne lakierki. Uwielbiał dobrze się prezentować, lubił te wodzące za nim spojrzenia młodych dziewczyn, a także trochę starszych kobiet. Hobby.
Wszedł na posterunek policji położony nieopodal.
- Nazywam się Kubra Balik - powiedział uśmiechnięty do przestraszonej, niedoświadczonej służbistki - przyznaję się do popełnienia przestępstwa i do oszukiwania na rozprawie sądowej.

~~~~~~~~~~

Lorna

Z impetetem rzuciłam się na mega wygodną i mięciutką kanapę w starym pokoju Pipes. Czekałam, aż przyniesie mi obiad, bo nie chciała, bym sama krzątała się w pokojach niżej, gdy jej rodzice mają spotkanie z ważnymi osobowościami. Co prawda, nie miałam pojęcia, jakie ważne osoby może znać zwykła rodzina Chapmanów z przedmieścia, jednak postanowiłam nie zajmować sobie tym głowy. W końcu pojawiła się ona, a na tacce, która przyniosła moje wymarzone naleśniki z syropem klonowym.
- Jesteś cudna, urocza i wspaniała, mówił ci to ktoś? - zaśmiałam się, a ona za mną.
- Pytanie, kto mi tego nie mówił - odpowiedziała - smacznego. Słuchaj, nie masz nic przeciwko, jeśli pójdę teraz do Larrego? Powinnam odebrać rzeczy...
- Nie ma sprawy, jestem pod telefonem. A, nie chcesz, bym poszła z tobą? Byłoby ci raźniej, a ja chcę go poznać!
- Nie, nie, dziękuję. Przepraszam, ta sprawa leży na moich barkach, sama poradzę sobie z byłym narzeczonym.

Dwie strony - moje więzienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz