Rozdział 8

131 29 7
                                    

Agnes

Agnes uwielbiała soboty. Wreszcie mogła spać tak długo, jak miała ochotę, a potem wstać, wyjść i iść na dwór, do ludzi.
Albo raczej mogłaby, gdyby tak okropnie nie padało.
Krople deszczu stukały w jedyne w jej pokoju okno, niby jakaś cicha melodia, kiedy do koncertu dołączyły odgłosy szkła uderzającego o szkło.
Czyli Donnie był w kuchni.
Z dalszego spania nici - pomyślała Agnes z niezadowoleniem. Chłopak nawet soku nie potrafił nalać sobie po cichu. Czasami dochodziła do wniosku, że naczynia były jego kryptonitem.
Zaspana wstała z łóżka i nie przebierając się z piżamy, zeszła na dół.
Donnie robił kanapki.
- Dzień dobry - powiedział, kiedy ją zobaczył.
- Cześć - mruknęła Agnes, siadając przy stole. - Mama już wyszła?
- Tak, powiedziała, że chce zrobić zakupy na weekend.
- Albo po prostu wyjść z domu.
Donnie spojrzał na nią karcąco.
- Nie mów tak. Też bym chciał, żeby częściej była w domu, ale ma dużo pracy. Przecież o tym wiesz. - Postawił przed nią talerz z kanapkami. - Jedz. Potem możemy coś razem porobić, chcesz?
Agnes pokiwała głową.
Ale jakkolwiek cudownym bratem jesteś, rodziców nie zastąpisz, miała ochotę powiedzieć, jednak się powstrzymała.
Nagle Donnie uderzył dłonią w czoło.
- Alex ma dzisiaj przyjść - mruknął. - Przepraszam, całkiem wypadło mi z głowy. - Spojrzał na nią dziwnie. - Nie wiem, będzie ci przeszkadzać jego towarzystwo?
Agnes zmrużyła oczy.
- Usta ci drżą, Chevalier. Śmiejesz się ze mnie?
- Nie śmiałbym, Chevalier - odparł Donnie już wyraźnie rozbawiony.
- Jesteś dziwakiem, wiesz? Jak masz jakiś problem...
- Po prostu zauważyłem, że ostatnio ty i Alex, wiesz... - urwał i spojrzał na nią znacząco
- Nie mam bladego pojęcia, racz mnie oświecić. - Była coraz bardziej zirytowana.
Donnie przewrócił oczami.
- Chodzicie razem do szkoły, razem jecie śniadania, parę razy odrabialiście razem pracę domową...
- Kolegujemy się - prychnęła Agnes. - Chodzimy razem do klasy, nie możemy się kolegować?
- Wcześniej się tak nie ''kolegowaliście'', ale jak tam sobie chcesz.
Zarzucając włosami, dziewczyna prychnęła i zaczęła jeść kanapki.

Hall przyszedł cały mokry. Zamoczył też podłogę, dywan i dwa ręczniki. Agnes świerzbiło, żeby zapytać, jak mógł tak przemoknąć, skoro mieszkał tylko przecznicę dalej. Donnie jednak ją ubiegł. Tak jakby.
Agnes nigdy nie rozumiała tej ich pseudo-przyjaźni. Donnie zawsze był porządnym, cichym dzieckiem. Dobrze się uczył, był świetny we wszystkim, czego się dotknął, był grzeczny, miły. Dopiero potem mu tak odwaliło. Za to Hall był dziwny od początku. Olewał wszystko i wszystkich, a głupie poczucie humoru niezbyt mu pomagało w kontaktach międzyludzkich. A jednak. Przyjaźnili się odkąd tylko Agnes pamiętała. Nieważne co mówili rodzice, Donnie i Hall biegali razem. Nieważne, że rówieśnicy podśmiewywali się, że zadawał się z młodszym, Donnie i tak grał z nim w piłkę. Po tylu latach porozumiewali się bez słów, więc teraz też wystarczyło tylko, że na siebie spojrzeli, a Hall zaczął odpowiadać na zadane w milczeniu pytanie.
- Dwa razy się wracałem. Po parasol, a potem po klucze.
- Przecież nie masz parasola - zauważyła Agnes.
Hall zmarszczył brwi.
- Musiałem zostawić go w domu, kiedy zabierałem klucze.
- Typowe - mruknęli Donnie i Agnes jednocześnie.
Hall zaśmiał się głośno. Kolejna różnica między nim a przewodniczącym. Donnie nie śmiał się prawie nigdy. Nawet uśmiech był u niego rzadkością.
- Jesteście beznadziejni - parsknął, rozwalając się na kanapie. - Bliźniaki-białogłowy.
- Idiota - rzuciła Agnes, kierując się do kuchni.
Kiedy wróciła ze szklankami z sokiem, chłopcy leżeli, jakby bez życia.
- Odnoszę wrażenie, że nie lubicie deszczu - parsknęła, siadając na dywanie.
- Ja lubię - stwierdził Donnie. - To wy nie podzielacie mojego entuzjazmu.
Hall parsknął.
- Donatello i entuzjazm? - zaśmiał się. - Leć po kalendarz, New Age! To trzeba zapisać!
Donnie zmarszczył brwi.
- Powie mi ktoś w końcu, o co chodzi z tym „New Age"? - zapytał.
Agnes wzruszyła ramionami.
- Też nie wiem. Jak to wygooglowałam wyskoczyły mi jakieś głupoty.
- Głupia - parsknął Hall. - „Age" to zdrobnienie od „Agnes", nie? A to „New" to tak z rozpędu.
Agnes miała ochotę przejechać dłonią po twarzy, ale to było tak typowe dla Donniego, że w ostatniej chwili się powstrzymała. I tak za często porównywano ją do brata.
- Na serio jesteś głupi - mruknęła.
Hall wzruszył ramionami. Już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, kiedy zadzwonił telefon Donniego. Zerknął na wyświetlacz, uniósł brwi i po chwili rzucił komórkę Agnes. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Anne Marie. Jest niedziela, więc raczej nie ma do mnie żadnej sprawy. Zgaduję, że chciała porozmawiać z tobą, ale twój telefon pewnie znowu leży gdzieś wyciszony.
- Jest sobota - poprawił go Hall, ale został zignorowany.
Agnes poczuła, jak jej policzki robią się czerwone.
- Jak taki jesteś, to sam odbierz - mruknęła ze złością.
- Dziewczyny to dziwne stworzenia - stwierdził Donnie z rozbawieniem i odebrał.
- Słucham - rzucił do telefonu. Nie odzywał się przez chwilę, po czym zrobił śmieszną minę. Zawsze taką robił, kiedy ktoś go czymś zdziwił. - Och, ja... - Wyraźnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Zerknął na Agnes. Nagle jego oczy rozbłysły, jakby wpadł na jakiś pomysł. - Poczekaj chwilę - mruknął i pobiegł do kuchni.
- Leci na nią - rzucił Hall.
Agnes prychnęła.
- My to wiemy, ale z nim może być gorzej.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Co chciała? - zapytał Donniego, kiedy wrócił, ale chłopak tylko machnął na niego ręką.
- Zaraz tu przyjdzie - powiedział zamiast tego. - Nie lubię takich rzeczy omawiać przez telefon. Ale w razie czego powiedziałem, że to Agnes chciała, żeby przyszła. Tak z góry uprzedzam, liczę, że poprzecie moją wersję.
- Hall - odezwała się dziewczyna - zaraziłeś mojego brata kretynizmem. Właśnie straciłeś te resztki sympatii, którą jeszcze do ciebie czułam.
- Jeszcze parę dni temu byliśmy przyjaciółmi.
- Na potrzeby sytuacji.
- Ale byliśmy.
- Na niby.
- Jadłaś ze mną śniadanie.
- Również na potrzeby sytuacji.
- Zaczynasz gadać jak Donatello.
- Nie!
Donnie prychnął.
- Mówienie jak ja jest aż takie okropne?
- Tak? - odezwali się Hall i Agnes zgodnie.

Donatello

Kiedy Anne stanęła w drzwiach, nie wyglądała lepiej niż Alex. Woda ściekała po jej włosach, twarzy i rękach. Ubranie też miała całkiem przemoczone. Na korzyść Donatello, jakby nie patrzeć.
- Cześć - rzuciła.
- Masz zamiar tak stać w progu, czy w końcu wejdziesz? - zapytał Donatello zamiast odpowiedzieć. - I tak wszędzie jest mokro przez Alexa. Później się to wytrze.
Dziewczyna weszła, więc Donatello zamknął za nią drzwi.
- Mogłaś wziąć parasol - zauważył.
- Myślałam, że jak pobiegnę, to zbytnio nie przemoknę.
- Głupia. - Anne zerknęła na niego z rozbawieniem. - Brawo, Evans. Ja cię wyzywam, a ty się uśmiechasz.
- Przyszłam przepraszać, uległość powinna być chyba mile widziana.
Donatello odchrząknął, starając się ukryć zakłopotanie. Strasznie go to w niej irytowało. Wiedział, że chciała dobrze, a i tak sprawiała, że aż go nosiło.
- Możesz pożyczyć jakieś ubrania od Agnes. Te są całkiem przemoczone - zauważył, chcąc zmienić temat.
- Wpędzasz mnie w kompleksy, przewodniczący - mruknęła. - Agnes nosi mniejsze rzeczy, okay?
Donatello prychnął.
- Nie widzę powodu do kompleksów. Agnes jest aż zbyt szczupła.
- To komplement?
- Nie, tylko obsesja starszego brata. Jak dla mnie Agnes ma niedowagę i chciałbym, żeby wyglądała bardziej zdrowo.
Anne wyraźnie powstrzymywała się od przewrócenia oczami.
- Będziemy rozmawiać w przedpokoju? - zapytała.
- Skoro masz zamiar się płaszczyć, jestem skłonny zaprosić cię do mojego pokoju.
- Przepraszać, nie płaszczyć - poprawiła go Anne. - Swoją drogą byłam u Agnes dziesiątki razy, a...
- A mojego pokoju jeszcze nie widziałaś - dokończył Donatello za nią, prowadząc ją po schodach. - Tak, wiem. Alex też był tam tylko parę razy.
Anne nie odpowiedziała, ale Donatello nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że się uśmiecha.
- Fajnie - powiedziała w końcu cicho.
Denerwował się. Oczywiście, że się denerwował. Jego pokój był jego królestwem. Tylko tam miał spokój, a teraz zamierzał tam wpuścić ten ludzki huragan.
Właśnie. Anne. Schody.
Złapał ją, jeszcze zanim zdążyła choćby krzyknąć.
- Uważaj niezdaro - westchnął. - Wiesz jak trudno sprać krew z dywanu?
- Dzięki - odpowiedziała Anne. - Ale, naprawdę, nie musisz od razu zakładać najgorszego scenariusza, przewodniczący. Z tej wysokości mogłabym co najwyżej zwichnąć nadgarstek.
- Ja złamałem rękę. Te schody są groźniejsze, niż wyglądają.
Anne parsknęła śmiechem.
- Groźne schody?
- Siedź cicho, co?
Dziewczyna zachichotała, ale już nic nie powiedziała.
Donatello otworzył jej drzwi.
Nawet jeśli jego pokój ją zdziwił, nic nie powiedziała. Rozejrzała się tylko dokoła, po czym przeniosła wzrok na chłopaka.
- Możesz usiąść na łóżku - mruknął. - Pościel i tak jest do prania.
- Na pewno?
- Tak.
Donatello musiał się mocno powstrzymywać, żeby nie uśmiechnąć się, a co dopiero nie zaśmiać. Siadała wręcz komicznie ostrożnie. Szczególnie, że i tak wszystko zaraz przemoknie.
- No - zaczął, przysiadając na biurku naprzeciwko. - To teraz możesz powiedzieć, za co właściwie chcesz mnie przepraszać.

(Notka od autora: ym, mam ostatnio problemy z komputerem, a ta szatańska apka jest szatańska, więc mogę mieć małe problemy ze wstawianie rozdziałów. Ale się postaram! :D tak tylko uprzedzam na wszelki wypadek...)

Szklane DeszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz