Papierowe serce

99 5 2
                                    

Przede wszystkim: chcę wam po prostu umilić czekanie na rozdział, który szybko się nie pojawi (chyba, może wena przypili)
Pierwszy tydzień wakacji był dla mnie totalnym lenistwem, drugi spędziłam nad morzem, a teraz spotykam się ze wszystkimi, którzy się przez ten czas stęsknili. Okazało się, że mam więcej znajomych niż sądziłam. Nie napiszę nic w najbliższym czasie, więc uraczę was czymś, co już mam.
Trochę już dawno temu zaczęłam pracę nad prequelem. Papierowe serce, czyli historia Donnie'ego i Izzy. Wszyscy kochamy Donnie'ego, a Izzy może jakoś polubicie. Więc daję wam prolog, który ma zapełnić pustkę.
Proszę, nie bijcie.
(z góry mówię: dzieci, stąd ten chaos, pełno burzliwych emocji, których może nawet nie potrafią nazwać)

Papierowe serce - Prolog

Ciszy szloch niósł się szkolnymkorytarzem. Cicho uderzał w szafki, wyglądał przez okna i wpadałdo klas. Bazgrał po tablicach, plątał się między ławkami ikrzesłami, wpełzł pod biurko, żeby zaraz spod niego wypełznąći wybiec z powrotem na korytarz i na dziedziniec. Grał w chowanegomiędzy drzewami, bawił się w berka z wiatrem, aż w końcu usiadłna chwilę za szkołą, żeby pomyśleć nad własnym nieszczęściem.

Załkał cichutko, zakrztusił sięłzami. I wstał i biegł dalej.

Cichy szloch...

W końcu dopadł szkolnej stołówki.Prawie poprzewracał stoliki, chyba potrzaskał jeden talerz, ale samnie wiedział, bo biegł dalej i już nie patrzył w tył. Przez oknodo wydawania posiłków wpadł na kuchnię i zaczął grać nagarnkach i patelniach. Przez chwilę zamienił się nawet w cichyśmiech, ale kiedy zorientował się, że łzy wciąż ciekną pojego policzkach, zrozumiał, że wciąż nie jest dobrze i uciekałdalej. Chyba przed samym sobą. Przed swoją istotą i łkającąnaturą, imieniem, które brzmiało jak kapanie ciepłych łez nazamarzniętych chodnik.

Znowu wstał i znowu biegł, tak jakrobił to przez całe swoje życie.

Wreszcie wydostał się z kuchni, przyakompaniamencie orkiestry tłukących się naczyń. I biegł, aż niedotarł do miejsca, gdzie mógłby się schować.

Wypadł przez tylne drzwi, przebiegłna wskroś boiska i wreszcie dotarł do swojego celu. Przystanął iuniósł głowę. Wielki, dumny dąb. Jego liście były jużściemniałe, jak zawsze wczesną jesienią, ale wciąż były dośćgęste, by mógł się w nich ukryć. Zaczął się wspinać, niepowoli i ostrożnie, tylko szybko i wręcz... drapieżnie. Wpijającpaznokcie, kalecząc ramiona, zdzierając kolana, wspiął się nanajwyższe konary. Widział tylko liście i tylko liście widziałyjego.

Tak, teraz było dobrze, teraz mógłsię uspokoić. Więc czemu wybuchł jeszcze głośniejszym płaczem?

Cichy szloch miał wielkie błękitneoczy, teraz zaczerwienione od łez, długie, kręcone i czarne jaknoc włosy, skromne trzynaście lat i ponad trzynaście problemów, wtym wielki, czarny napis "gigantka" nabazgrany na nowym,ślicznym, niebieskim plecaku.

- Idiotki - załkała. - Głupie,brzydkie idiotki.

Rękawami bluzy wytarła policzki inos. Ze złością uderzyła w konar drzewa, ale tylko strząsnęław ten sposób mrówki i zaczęła piszczeć, kiedy zauważyła jakjedna z nich idzie po jej nodze. Zrzuciła niechcianego gościa izaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem.

A płacz powędrował, jakby po jejśladach. Ześlizgnął się z drzewa, przemknął przez boisko,kuchnię i stołówkę, przez dziedziniec, klasy i w końcukorytarz.

Może naprawdę dotarł wtedy do jegouszu? Choć dobrze wiedziała, że naprawdę po prostu przyszedłpobiegać dokoła boiska, tak naprawdę do dzisiaj wciąż wierzy,że...

Szklane DeszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz