Rozdział 4

138 30 4
                                    

Agnes

- Wychodzę!

Agnes zaspana spojrzała na brata.

- Jest wpół do siódmej – mruknęła. - Ja dopiero wstałam, gdzie ty leziesz?

- Po przygodę – rzucił Donnie, zanim zniknął za drzwiami.

Wzruszyła ramionami. Jej brata nigdy nie cechowała normalność.

- Okay – mruknęła tylko i skierowała się do kuchni, by zrobić sobie kawę.

Oczy same jej się zamykały.

Agnes jak każda miłośniczka snu nienawidziła poranków, ale wiedziała, że musi wstać wcześniej, jeśli chciała wyglądać nienagannie.

Od zawsze żyła w cieniu brata, przyzwyczaiła się do tego, że wszyscy zawsze ją do niego porównywali i, oczywiście, kochała go, ale chciała choć raz być znana jako „Agnes", a nie „siostra Donniego''. Nie mogła mu więc w niczym ustępować, starała się być nie mniej idealna jak on. Jakkolwiek bezsensownie to brzmiało.

Tak więc, jak co ranek zaczęła się szykować do szkoły – przygotowała kąpiel, wybrała ubranie, zrobiła śniadanie do szkoły. Później się uczesze.

W końcu mogła zanurzyć się w wannie. Woda była chłodna, ale nie powinna się zbytnio odprężać - czekało ją jeszcze kilka godzin w pełnym stresie. To tak, jakby rano nadgryźć ciasteczko i odłożyć je do wieczora. Ból i udręka.

Wśród dźwięków radia – przecież nie mogła dać się w szkole zaskoczyć żadnym nowym hitem – usłyszała drugi, niesamowicie irytujący. Zaczęła rozglądać się za telefonem, ale w końcu zdała sobie sprawę z tego, że to dzwonek do drzwi.

- Brawo, Chevalier – mruknęła Agnes sama do siebie. - Znowu zabłysłaś.

Postanowiła zignorować dźwięk, bo przecież nie pójdzie otwierać owinięta jedynie w ręcznik, ale przybysz był wyjątkowo natrętny – dzwonił i dzwonił z takim zamiłowaniem, z jakim Donnie dręczy spóźnialskich. Czyli szczerym i ogromnym, choć chorym.

W końcu zdenerwowana wyszła z wanny i otuliła się ręcznikiem. Skierowała się do drzwi wejściowych z zamiarem zwyzywania gościa. Nie lubiła krzyczeć, ale poczuła, że tym razem nie będzie miała z tym problemu, gdy przez wizjer w drzwiach dostrzegła kasztanowe loczki tego kretyna, Halla. Zamaszystym ruchem otworzyła drzwi, szykując w głowie listę wyzwisk, którymi go obrzuci, ale chłopak skutecznie jej to uniemożliwił.

- Hej, New Age – odezwał się, gdy tylko drzwi się uchyliły. - Zawołaj Donatello.

Agnes poczuła, jak na jej policzki wypływa rumieniec złości.

- Już wyszedł, tępy rogalu – mruknęła wściekła.

Hall zmarszczył nos, wyraźnie się zastanawiając.

- ''Tępy rogalu''? - powtórzył. - To są jakieś nie tępe rogale? Dziewczyno, gdzie ty to kupujesz?

- Słuchaj, jak już nic nie chcesz, to...

- Jestem głodny.

Agnes zamrugała, zastanawiając się, czy się nie przesłyszała.

- Hę? - zabłysnęła elokwencją.

- Jestem głodny – powtórzył chłopak cierpliwie. - Masz coś do jedzenia?

Westchnięcie jakby samo wydostało się z jej ust.

- Nie lubię cię i jesteś tego całkowicie świadomy - odpowiedziała ze znużeniem w głosie. - Skąd więc pomysł, że poczęstuje cię jedzeniem?

- Bo tak by zrobiła przykładna chrześcijanka - zauważył Hall.

- Nie jestem chrześcijanką – skłamała gładko.

Przez chwilę chłopak patrzył na nią z głupkowatym uśmiechem na twarzy.

- Wiem - odezwał się w końcu, wyraźnie rozbawiony. - A ja nie jestem głodny. To mogę wejść?


Szklane DeszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz