Rozdział 1

955 47 12
                                    

Za każdym razem, kiedy to mówił, czuł się podle.

- I nie bójcie się - uśmiechnął się najżyczliwiej, jak potrafił. - Jesteście bezpieczni.

Ostatnimi czasy, w związku z ogólną mobilizacją, w obozie pojawiało się wielokrotnie więcej nowicjuszy niż w jakimkolwiek innym roku. Satyrowie niesamowicie wywiązywali się z obowiązków, przyprowadzając czasem nawet piątkę herosów naraz. Jeszcze raz spojrzał na siedzące przed nim dzieci: dwójkę dziewczyn i chłopca. Chłopiec, choć zapewne najstarszy z całej trójki, liczył sobie nie więcej niż jedenaście lat. Percy wziął głęboki oddech. Kiedyś uznano by ich za wyjątkowo młodych... jak Annabeth, kiedy dołączyła do obozowiczów. Teraz dzieci poniżej dziesięciu lat były standardem. Podszedł do Chejrona, który, uśmiechając się, chwalił satyra za udane „łowy".

- Kiedy Grover poza Thalią przyprowadził jeszcze dwójkę, prawie zaprzepaścił swoją karierę - powiedział cicho, ale nie kryjąc zaczepnego tonu. - Spójrz na nich - skinął głową w kierunku przerażonych, skulonych na kanapie dzieci. - Ile lat miał Luke, kiedy dołączył? - chłopczyk miał blond włosy, skojarzenie samo się nasuwało. Uśmiechnął się gorzko. - To ty ich wtedy widziałeś... założę się, że są podobni.

- Pytanie, co tak właściwie masz mi za złe - odezwał się po chwili. - To, co działo się wtedy, czy to, co dzieje się teraz?

- Przepraszam - powiedział po chwili zastanowienia. - Po prostu za dużo myślę. Wybacz - dopiero teraz spojrzał centaurowi w oczy. Zobaczył podkrążone, zmęczone oczy, podobne do tych, które co rano widywał w lustrze, wciąż jednak pełne troski i zrozumienia. Obydwaj byli zmęczeni, nie fizycznie, choć przy takiej chmarze dzieciaków, nie brakowało im ruchu. Byli kompletnie wykończeni psychicznie. Zero kontaktów z bogami, ograniczony kontakt z drugim obozem, a co najważniejsze, zero wieści od Annabeth i Magnusa. Jednak w całej sytuacji nie było najgorsze to, w jak wielkim wszyscy herosi są niebezpieczeństwie. Najgorsza była zupełna niewiedza i kompletny brak możliwości.

- Idź już, odpocznij - powiedział, odbierając mu z lewej ręki długopis, którym niezdarnie wpisywał nowych do rejestru. Percy nie oponował. Odkąd tylko był w stanie, pomagał ponad swoje siły. Praktycznie w ogóle nie spał, unikając w ten sposób czasu na myślenie, a co za tym idzie na tęsknotę i troskę, a przede wszystkim, unikając snów. Wciąż jednak był tylko człowiekiem... no, pół człowiekiem... wiadomo, o co chodzi, nie był w stanie pracować bez przerwy. Uśmiechnął się do przyjaciela, lekko skinął głową i bez słowa ruszył w stronę wyjścia.

- Percy! - satyr zawołał zanim chłopak wyszedł. - Nie powinieneś zajrzeć do medyków? - heros odwrócił się i przywołał na wargi swój dawny szelmowski uśmiech.

- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedział po czy machnął krótko wyjętą z temblaka ręką. Powstrzymał grymas bólu i ostrożnie włożył rękę na miejsce. - Na razie - rzucił na pożegnanie, po czym wyszedł na świeże powietrze. W pierwszej chwili zamierzał pójść w kierunku swojego domku, jednak wizja czyhających już pewnie w pobliżu zagubionych w nowej sytuacji malców zmieniła jego plany. Po dziesięciu minutach marszu legł na skąpanej w słońcu trawie polany wolnej od małych, denerwujących obozowiczów. Od razu zapadł w sen.

***

Ze snu wyrwał ich donośny huk. Percy otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju.

- Co ...? - wydukał, przecierając powieki. Nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje.

- Strzelają - krótko rzuciła Annabeth, klęcząc nad szafą w poszukiwaniu sztyletu. - W centrum.

Percy wsłuchał się w dobiegające zza okna odgłosy. Ich mieszkanie znajdowało się na obrzeżach Nowego Rzymu, ale i stamtąd wyraźnie słychać było dźwięk zamontowanych na dachach centralnych budynków armat.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz