- Leo!!! Leo!!! - nad sobą widział rozmazaną postać dziewczyny. - Leo, proszę - powoli nabierała kształtów. Popielate włosy, jasny, ale ciepły kolor skóry, pomarańczowo-brązowe oczy. Krzyczała z napięciem w głosie, jakby naprawdę bardzo czegoś chciała.
Zdecydowanie nie była to Kalipso, jego ukochana, która od swojej śmierci nawiedzała go każdej nocy. Po raz pierwszy zastąpił ją ktoś inny... ktoś, kto, zamiast bólu, przelewał w niego tylko spokój.
Ruth.
***
Nie pamiętał, kiedy ostatnio obudził się taki spokojny. Czuł, że jest to zasługa nowej dziewczyny. Dziewczyny, którą tak źle potraktował.
"Właśnie, Ruth" - przypomniał sobie widok jej ran po oparzeniach i bladej skóry. Nagle poczuł się winny. Nie powinien był do tego dopuścić. Musiał sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Spojrzał na zegarek.
21:30 - przespał tylko kilka godzin. W kilka minut założył ubranie i wybiegł z bunkru.
***
- Tak, w tym jednym miejscu może zostać blizna - Will mówił powoli i z dziwnym, błogim uśmieszkiem. Miała wrażenie, że to jej sprawka. Było jej gorąco, sama nie potrafiła całkiem się uspokoić, ale paradoksalnie najwyraźniej dalej wysyłała w świat tę dziwną, uspokajającą energię, której istnienie odkryła kilka godzin temu. - Ale nie martwiłbym się, ambrozja niedługo zacznie działać i wszystko będzie idealnie. Możesz iść.
- Na pewno? - upewniła się. Słyszała, że syn Apolla potrafił zatrzymywać w szpitalu herosów z katarem. Ona była słaba, prawie zemdlała przed podaniem ambrozji, a jej zawinięte w bandaże ręce były pełne poparzeń, które, zważywszy na to, że jest na nie bardzo odporna, nieco ją martwiły.
- Idź, idź - powtórzył. Wyglądał, jakby był mocno wstawiony, ale w obozie nie było dostępu do alkoholu. To zdecydowanie była jej sprawka.
Kiedy wyszła na dwór, wcale nie poczuła ulgi. Jej oddech wytwarzał gęstą parę. Była w krótkim rękawku, choć na dworze panował późno-listopadowy mróz. Wciąż jednak czuła narastające gorąco.
"Jesteś zmęczona" - wmawiała sobie. "Prześpisz się i wszystko minie". Ruszyła w kierunku nowopowstałego domku nr 21.
***
Domek Hestii był krytym brązową dachówką, niskim budynkiem z czerwonej, niepomalowanej cegły. Z dachu wystawał komin, z którego zawsze wydobywał się dym . Nad drewnianymi drzwiami wisiała pochodnia - znak bogini.
Kiedy podszedł na jakieś dwadzieścia metrów, ogarnęło go dziwne uczucie. Nagle zmartwienie o Ruth przestało być ważne. "Przecież nic się nie stało" - obca myśl zagnieździła się w jego głowie, zachęcając go do powrotu do ciepłego, miłego bunkru. "Nie, coś jest nie tak" - tym razem była to jego własna myśl. "Nie przychodziłbym tu bez powodu. Przecież to bez sensu, że tak po prostu Ruth nadal to robi". Musiał jak najszybciej dojść do domku, ale im bliżej by podszedł, tym mniejsza byłaby jego chęć pomocy. Potrzebował czegoś, co pomoże mu zachować jasność umysłu. Czegoś, co wyprowadzi go z równowagi.
"Kalipso" - pomyślał. Po raz pierwszy świadomie przywołał bolesne wspomnienia.***
Obudził go znajomy, mechaniczny zgrzyt.
- Co jest, Festus? Gdzie jesteśmy? - Leo spytał zaspany. Smok posłusznie zameldował położenie Brajlem.
- Ooo! - krzyknął radośnie. - Stare śmieci!
- Gdybyś pytał, nie, już nie śpię - z wyrzutem mruknęła Kalipso.
CZYTASZ
Ogień | PJ/OH (zakończone)
FanfictionUczestnik konkursu "skrzydlate słowa" Niektóre boginie z różnych przyczyn przyrzekły dziewictwo. Nie warto ich dociekać, najważniejsze jest to, że nawet jeśli mają swoje domki w obozie, nikt nigdy w nich nie zamieszka. A jednak, kiedy Ruth, niepełno...