Rozdział 15

271 27 3
                                    

Przypomniała sobie, jaki koszmar przechodziła, gdy podczas rehabilitacji w szpitalu dostawała silnej gorączki przy każdym większym wysiłku. Lekarze próbowali ją leczyć, uziemiali w łóżku pod kroplówkami, nie zważając na to, że mimo wysokiej temperatury nic jej nie dolegało. Wtedy wszystko, co związane z jej mocą uważała za przerażające i nienormalne. Aż dziw, że teraz przyjmowała to, jako coś normalnego, niemalże fakt, który mogłaby wpisać do CV. Niektóre aspekty nawet polubiła.

Ale na pewno nigdy nie polubi tego, że podczas wysiłku rozgrzewa się jak piec.

"Cholera jasna, dalej się nie dało?" - jej oddech tworzył gęstą parę, podobnie jak nagie ramiona po tym, jak zrzuciła kurtkę. Wózek dzielnie pokonywał zaspy śniegu, który z okazji zbliżających się świąt (tak, herosi też je obchodzą) został parę dni temu "wpuszczony" do obozu. Była silna, dbała o to, żeby przez słabość nigdy nikogo nie musieć prosić o pomoc. Jednak z kondycją nie było aż tak dobrze, czemu nie trudno się dziwić.

Kiedy wreszcie dotarła pod masywne, stalowe drzwi, miała wrażenie, że topi się cały śnieg wokół niej. Gdy zrezygnowała z dalszego szukania guzika dzwonka i uniosła pięść, by zapukać, zawahała się. Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Przecież kiedyś też przechodziła trudne chwile, często nadal miewała momenty słabości. Mimo to nigdy nie okazywała tego po sobie tak, jak Leo. Poza tym właśnie była gotowa zaprzeczyć wszystkim swoim przekonaniom.

"Co ja chciałam zrobić?" - spytała zszokowana własną głupią impulsywnością. Nienawidziła tego, od samego początku z tym walczyła... litość. Coś, co jeszcze nigdy nie przyniosło cierpiącemu niczego dobrego. Jej nastawienie natychmiast się zmieniło. Przywołała na wargi swoją stałą maskę - hardy uśmiech i odważnie zapukała w stalowe wrota.

***

- Ci! - Clarisse uciszyła Chrisa. - Nie wierć się albo przy okazji zszyje ci usta, w końcu będę miała spokój z twoim paplaniem- siedzieli w obszernym bagażniku ich samochodu terenowego, czyli jednocześnie przenośnego obozowiska. Mieli tu wszystko, co potrzebne, począwszy od małej kuchenki i zapasu konserw aż po śpiwory, koce, dodatkowe ubrania lub apteczkę pierwszej pomocy, której zawartości Clarisse właśnie używała do zszycia rozciętej brwi Chrisa.

- A nie mam racji? - odważył się znowu odezwać dopiero po skończonej "operacji". - Od samego początku przyjmowaliśmy do wiadomości ryzyko, a jednak dzwoniliśmy.

- Jeśli rzeczywiście coś się stało, nie pomożemy mu, rozmawiając o tym - stwierdziła Clarisse i podniosła się, żeby, zgięta wpół pod niskim sklepieniem, przejść do przodu. - Ja prowadzę - dodała, zaczynając, przeprowadzając i kończąc w ten sposób dyskusję. Tak to mniej więcej wyglądało w ich związku... dyskusje były bardzo krótkie.

***

- Minął termin - zagaiła, uśmiechając się i udając, że nie widzi, w jak złym stanie jest Leo. Jego oczy były mocno podkrążone, włosy zdawały się w jeszcze większym nieładzie niż zwykle i nawet pas z narzędziami, zamiast tkwić na swoim stałym miejscu, porzucony został na zawalonym papierami, częściami i zużytymi chusteczkami stole.

- No... przegrałem - nie ukrywał, że wizyta jest mu średnio na rękę, stał opary o stół i nerwowo przekładał coś w jakimś małym mechanizmie. - Po co przyszłaś? - spytał bez złości czy ciekawości... w sumie, bez żadnych uczuć.

- Martwiłam się - postanowiła być szczera. - Po powrocie z Denver zniknąłeś. Coś się stało?

Wciąż bawił się urządzeniem, nerwowo naciskając, kręcąc i przesuwając małe guziczki, wajchy i sprężynki.

- Mam... jakby doła - powiedział w końcu i westchnął ciężko. - Po... spotkaniu z przyjaciółmi - teraz to on postanowił mówić prawdę.

- Znaczy... większego niż zwykle? - Ruth wciąż starała się nie ulegać wiszącej w powietrzu melancholii i nieśmiało się uśmiechała.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz