Rozdział 30

144 17 0
                                    

W tym samym czasie, w którym zrobiła unik, dokładnie przez miejsce, gdzie wcześniej była jej głowa, świsnął miecz. Sekundę później pod jej nogi spadła odrąbana głowa.

Zawsze zastanawiała się, dlaczego we wszelkiego rodzaju bitwach przeżycie polega w zdecydowanej mierze na szczęściu. Jej ruchy sztyletem były przez lata wyuczone, strategia była jej konikiem, a obóz zadbał o ogólne przeszkolenie bitewne. Jednak, gdyby jej sojusznik akurat w tamtej sekundzie nie zauważył zagrożenia, Annabeth byłaby już martwa. Gdyby nieznany jej z imienia wiking miał na głowie innego wroga, byłaby już martwa. Na nic zdałyby się lata treningu, Annabeth byłaby najzwyczajniej w świecie martwa.

Mimo to wciąż żyła, a jej sztylet wciąż odbierał życia dziesiątkom istnień.

"Nie damy rady" - pomyślała, robiąc kolejny krok w tył pod naporem wroga. "Jeśli przedrą się jeszcze o kilka kroków, rozbiją nas w pył".

Kątem oka spojrzała na zalesione wzgórze na środku dna kotliny. Pomoc powinna już nadejść. Bez dodatkowego oddziału Poplecznicy zrobią z nich miazgę.

Wtedy zza drzew wyłonili się pierwsi wojownicy. Znad ich połyskujących zbroi dumnie wystawały flagi sojuszu. Wśród armii przebiegł ryk szczęścia. Annabeth razem z resztą przyjaciół uniosła swój zakrwawiony sztylet. Byli uratowani. Mieli szansę wygrać. 

Annabeth zadała kolejny cios, wbijając swoją broń prosto w tętnicę wroga. Rozejrzała się wokół. Podczas walki nieświadomie cofnęła się wgłąb armii,  otaczali ją teraz tylko sojusznicy. Dziewczyna, korzystając z okazji, przyjrzała się nadciągającemu wsparciu. Z takiej odległości nie byłaby w stanie rozpoznać niczyjej twarzy. Postacie zlewały się w jedną, błyszczącą, hałasującą całość. Nie było mowy o rozróżnieniu swoich bliskich z tak wielu metrów.

Poza jednym.

Nagle stanęła jak wryta. Swój sztylet opuściła wzdłuż pasa i przez dłuższą chwilę wpatrywała się z otwartymi ustami.

- Uważaj! - nagłe pchnięcie wyrwało ją z zamyślenia. Jakaś dziewczyna ocaliła ją przed kolejnym atakiem. Annabeth jednak nawet na nią nie spojrzała. Teraz liczył się tylko on.

- Percy! - wrzasnęła, choć wiedziała, że chłopak nie będzie w stanie jej usłyszeć. - Percy! - powtórzyła w pełnym biegu, przedzierając się do samego środka. Miała ochotę dzielić się swoim niespodziewanym szczęściem z każdą miniętą osobą. Przez ostatnie dni tak bardzo bała się spotkania z nim. Była przerażona wizją kolejnej walki przeciwko niemu. Teraz jednak widziała go pod sztandarem sojuszu, biegnącego prosto na ich wspólnego wroga. Annabeth przecisnęła się prawie na sam front. Czekała na swojego wybawiciela. Obserwowała każdy jego krok, widziała wzniesiony w górę miecz, pięknie ozdobioną tarczę, błyszczącą zbroję. Patrzyła tak, póki większość armii nie zbiegła ze wzniesienia i nie zniknęła jej z oczu, mieszając się z wrogą armią. Teraz pozostało tylko czekać. Za chwilę Percy przebije się przez armię Popleczników i znów będą walczyć u swego boku, znów będą razem.

- Percy! - po raz kolejny krzyknęła, gdy tylko znów go zobaczyła. Tak bardzo brakowało jej go przez wszystkie te miesiące.

"Zaraz... coś jest nie tak" - jej chłopak biegł bez przeszkód, a Poplecznicy rozstępowali się, przepuszczając cały jego oddział. Annabeth cofnęła się machinalnie. Ten oddział... biegł na nich.

- To podstęp! - krzyknęły pojedyncze osoby. "Nie, to niemożliwe. Nie Percy". Byli coraz bliżej, coraz mniej kroków dzieliło ją od ukochanego.

- Percy... - próbowała krzyknąć, jednak z jej gardła dobył się tylko zduszony jęk przerażenia.

W tej samej chwili syn Posejdona pozbawił życia pierwszego z herosów.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz