Epilog

206 29 7
                                    

Cztery lata później

- Skręcam tutaj, muszę jeszcze zajrzeć na pocztę - powiedziała, po czym obie przystanęły na rogu ulicy. Dziewczyna wyciągnęła z torby biały kwitek i pomachała nim przed nosem koleżanki.

- Pocztę? - Cassidy z rozbawieniem uniosła brew. - Już pal licho, że nie używasz maili, ale wiesz, że możesz wrzucić to do pierwszej lepszej skrzynki, Kaleth?

Ruth uśmiechnęła się pod nosem. Znała dziewczynę od początku college'u i już dawno zdążyła wcisnąć jej swoją historyjkę o awersji do elektroniki. Przyjaciółka nigdy jednak nie przestała sobie z niej żartować. I trudno się dziwić - jaki dwudziestolatek nie ma w dzisiejszych czasach konta na Facebook'u?

- Wiesz, że ja i komputer jesteśmy niekompatybilni - zażartowała i wcisnęła awizo z powrotem  między kartki podręcznika. - Poza tym, to nie list, panno Dwudziesty Pierwszy Wiek. Mam do odbioru paczkę. 

Cass przewróciła oczami. W tym samym momencie w jej kieszeni zawibrował telefon. Wyciągnęła go i zaczęła klikać w wyświetlacz.

- Mike pyta, czy będziemy u niego w sobotę - powiedziała po chwili, nie odrywając oczu od ekranu. - Chce nam się?

Ruth wzruszyła ramionami.

- Kończą się wakacje, korzystałabym - puściła dziewczynie oczko. - Kolejny maraton seriali możemy zrobić kiedykolwiek.

- Racja - Cassidy parsknęła śmiechem i odłożyła telefon. - Choć, mając do wyboru oglądanie twarzy Jona lub tych wszystkich pryszczatych studentów...

- Sansa Stark się znalazła! - krzyknęła Ruth. - Bierz, co jest, nie marudź. 

- Tobie bliżej do "Innych" - odpowiedziała i wystawiła język. Jednocześnie złapała między palcami pasemko jej szarych jak popiół włosów. - Dobra, pokłócimy się kiedy indziej, lecę na autobus - dodała, zerknąwszy na zegarek. - Kto robi jutro za kierowcę? 

- Panno Jones, jest pani niepełnoletnia - powiedziała z oburzeniem, po czym obydwie wybuchnęły śmiechem. Ona i Cassidy były na jednym roku i żadna z nich nie miała jeszcze dwudziestych pierwszych urodzin. Obydwie miały za to prawa jazdy, a Ruth dorobiła się zeszłego lata zdezelowanego opla. Na zmianę woziły się nim więc po imprezach i urodzinach znajomych. - Chyba moja kolej - dodała po chwili.

- O tak! - krzyknęła i na odchodne przytuliła dziewczynę. - To do jutra Kaleth.

- Na razie - przez chwilę odprowadzała przyjaciółkę wzrokiem, po czym odwróciła się i poszła w swoją stronę. Kilkanaście metrów dalej skręciła w boczną uliczkę i weszła do budynku poczty. 

Od razu uderzył ją przyjemny chłód rozstawionych po kątach wentylatorów. Lato powoli się kończyło, ale na dworze wciąż panował niemiłosierny upał, dlatego miło było przez chwilę pobyć w miejscu o przynajmniej znośnej temperaturze. Ruth odstała kilka minut w kolejce, po czym wręczyła kartkę kobiecie po drugiej stronie okienka. Po chwili otrzymała niewielką paczkę oraz dość gruby list, w którym od razu rozpoznała wezwanie z collage'u.  Najpewniej znów prosili o potwierdzenie woli uczęszczania na kolejny rok studiów. Spojrzała na adres nadawcy paczki, a jej serce ścisnęło się z radości i ciekawości. Long Island, firma zajmująca się uprawą truskawek - doskonale wiedziała, kto kryje się pod tym adresem.

Wiedziała też, że nie wytrzyma w niewiedzy całej drogi do mieszkania, dlatego odeszła na bok i od razu zerwała szary papier. Musiała powstrzymywać łzy, gdy zobaczyła pomarańczową koszulkę obozową. Nie sądziła, że po tak długim czasie przyjaciele o niej nie zapomną. Ostatnio często myślała o powrocie. Czuła, że wystarczy jej już udawania, że po czterech latach mogłaby spróbować połączyć życie, które zyskała z tym, od którego się odcięła. Mimo to bała się, że przesadziła... że w Obozie nikt wcale na nią nie czekał. Drżącymi rękoma rozdarła kopertę dołączonego do koszulki listu i zaczęła czytać.

Droga Ruth,

cyklop, sturęki, smok, mgła, spiż, stygijskie żelazo, heros, labirynt Dedala, cerber, Wielka Wyrocznia, Ruth Kaleth.

Ojejku, wybacz, że naruszam twoją niemagiczną prywatność, ale nie zapominaj, że doskonale pasujesz do tej listy... listy nadprzyrodzonych rzeczy, Ruth.

Ale to tak w ramach przypomnienia.

Chcieliśmy, żeby to było zwykłe zaproszenie, ale baliśmy się, że powiesz nam "nie"... dlatego nie zapraszam, tylko oznajmiam.

Oświadczyłem się Ann (Nie zgadniesz, co odpowiedziała!!!). Pobieramy się 10 września... tydzień po twoich urodzinach. Przypadek? Nie. Jesteśmy tacy kochani, że postanowiliśmy zaczekać i wypić z tobą szampana.

Spędziłaś tam już szmat czasu. Jeśli postanowisz świętować dorosłość z "normalnymi" znajomymi, licz się z tym, że wpadniemy i z chęcią ich wszystkich poznamy.

Ale tak już na serio... tęsknimy. WSZYSCY. Bez ciebie ten dzień nie będzie taki sam.

Nienormalny, ale kochający,

Percy (i reszta w sumie też)

Kiedy skończyła czytać, łzy strumieniami lały się z jej oczu. Tęsknili. Wszyscy. Wciąż im na niej zależało. Jej dom na nią czekał.

Ale był jeszcze jeden powód, przez który od dłuższego czasu nie potrafiła dokonać wyboru... naprawdę polubiła bycie normalną. Zakupy z Cassidy, kucie nudnej wiedzy po nocach, imprezy ze znajomymi, czy nawet cotygodniowe treningi szermierki - to wszystko z czasem stało się częścią jej.

W końcu wstała z krzesła w rogu poczty i zamyślona ruszyła do wyjścia. 

- Uwaga! - krzyknęła i w ostatniej chwili złapała dziewczynkę, która biegnąc, potknęła się o jej stopę.

- Przepraszam - szepnęła zdezorientowana. 

- Nic się nie stało - Ruth przyklęknęła, podniosła z ziemi wyrzuconego w locie misia i podała go małej. Dziewczynka niepewnie przyjęła zabawkę.

Wtedy ich wzrok się spotkał.

Te oczy - wyjątkowe, hipnotyzujące, emanujące nienaturalnym wręcz spokojem... dokładnie takie, jakie codziennie widywała w lustrze. Patrzyły tak na siebie z rozdziawionymi ustami, nie mogąc się sobie napatrzeć. Mogła mieć może ze trzy lata. Miała kasztanowe włosy i ciepły kolor skóry. Jednocześnie była pewna, że widzi ją pierwszy raz w życiu i miała wrażenie, że skądś ją zna.

- Przepraszam panią najmocniej - z transu wyrwał je męski głos. - Mistle, chodź tutaj.

Dziecko posłusznie, choć z ociąganiem, podeszło do taty i wtuliło się w nogawkę jego spodni. Mężczyzna zniżył się i spojrzał w oczy córce.

- Tatusiu, czy to jest mamusia? - spytała Mistle, zerkając w stronę wciąż klęczącej i zszokowanej dziewczyny.

Ojciec przyjrzał się Ruth. Zmierzył ją wzrokiem, na długo zatrzymując się przy jej oczach. Miała wrażenie, że waha się z odpowiedzią... że w pewnym momencie sam nie jest już pewien.

- Nie, kochanie - odpowiedział w końcu i pocałował córeczkę w czubek głowy. Wciąż jednak patrzył na Ruth, jakby czekając na jej potwierdzenie. - Mamusia musiała odejść.

Wtedy w jej głowie wszystko ułożyło się w całość. Podniosła się z klęczek i dokładnie przyjrzała się mężczyźnie. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był wysokim brunetem o dużych ciemnych oczach i mocno zarysowanej szczęce. Ruth uśmiechnęła się do niego szeroko, a ten pytająco zmarszczył brwi. Miała ochotę się śmiać, najzwyczajniej wybuchnąć śmiechem, nawet tutaj, na tej zatłoczonej poczcie.

- Hestio, ktoś tu mówił, że nie zna się na tych sprawach - powiedziała do siebie wciąż z szerokim uśmiechem. Spojrzała na widoczne pod dopasowaną koszulką mięśnie. - I ktoś ma doskonały gust - dodała nieco już głośniej.

Może potrzebowała właśnie takiego znaku, a może zdecydowałaby sama.

Ale wiedziała już, że jej prawdziwy świat znajdzie ją wszędzie. 

W jednej chwili dokonała wyboru.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz