Rozdział 36

169 22 5
                                    

Oparła się o rosnącą na granicy obozu, starą, legendarną sosnę i skupiła na uspokojeniu oddechu. Plecami przylgnęła do szorstkiej kory, odciążając przy tym drżące z wysiłku nogi.

"Wdech, wydech. Wdech, wydech" - zawsze przekierowywała swoją uwagę, gdy nie chciała się poddawać mimo dłuższego wysiłku. Myślenie o tym, jak bardzo przy każdym kroku wciąż bolą ją lędźwie i nogi wcale nie pomagało wyzbyć się okropnego uczucia. Walczyła więc z wolą osunięcia się na trawę i powoli zbierała się do dalszej drogi. Zerknęła w dół zbocza, żeby choć trochę zachęcić się do kontynuowania marszu. Uśmiechnęła się sama do siebie, nie widząc praktycznie żadnej różnicy między obozem teraz a tym, który zapamiętała sprzed wojny. Podobno dokładnie każdy budynek został w trakcie ich nieobecności doszczętnie zdemolowany. W ledwie cztery miesiące udało im się stworzyć niemal idealną kopię. Wciąż przyglądając się lśniącym w jasnym, lipcowym słońcu dachom domków, powoli oderwała się od pnia. Jedną dłonią złapała za wystającą krótką gałąź i przesunęła się o krok w przód.

Wtedy z jej lewej strony dobył się gardłowy warkot. Ruth aż podskoczyła z przerażenia, po czym, tracąc równowagę, upadła, boleśnie obijając tyłek. Nad jej twarzą natychmiast pojawił się stalowoszary łeb potwora o czerwonych ślepiach. Dziewczyna zamarła, czekając na jego ruch.

- Hej, spokojnie! - krzyknął Grover i podszedł do przyjaciółki. - Naprawdę?! - zaśmiał się, dostrzegając przyczynę upadku. - Po tym wszystkim, co widziałaś, zwala cię z nóg widok małego smoczka?!

- Wcześniej ciężko było bardziej zwalić mnie z nóg - zażartowała i uśmiechnęła się zaczepnie. Przyjęła wyciągniętą rękę satyra i ze stękiem wstała z ziemi.

- Zastępca Peleusa - wytłumaczył po krótkiej salwie śmiechu. - Ma na imię Leo. 

Ruth przełknęła ślinę i zagryzła wargi. Nie lubiła wracać myślami do zdarzeń sprzed czterech miesięcy. Radziła sobie, z każdym dniem odkrywała wręcz, że powoli wraca jej radość z życia. Jednak jakiekolwiek wspominki zawsze kończyły się tak samo. Tym razem jednak, zamiast unikać konfrontacji, przyjrzała się Leonowi. Musiała przyznać, że imię pasowało. Smok był pokryty spiżowymi łuskami, a z jego nozdrzy przez cały czas dobywała się para. Największą uwagę zwracały jego oczy. Miały w sobie coś figlarnego, jakąś dozę szaleństwa.

- Kto go tak nazwał? - spytała, po czym przykucnęła i delikatnie pogłaskała obrońcę po pysku.

- Frank i Hazel - odpowiedział satyr.

Ruth kiwnęła głową ze zrozumieniem. Para Rzymian musiała dostrzec w nim Leo z przeszłości. Tego samego, który tak rzadko objawiał się po śmierci Kalipso, ale który tak naprawdę zawsze gdzieś tam się krył.

- To co, idziemy? - dziewczyna klasnęła w dłonie i z powrotem się wyprostowała. Nie chciała, żeby smok obudził w niej zbędne sentymenty. Mimo to odwróciła się jeszcze, schodząc ze wzgórza w kierunku domków. Uśmiechnęła się do nowego Leo, a z jej oka wypłynęła pojedyncza łza.

***

- Nico! - wrzasnął Percy. - Cholera, czy ty znowu to robisz?! - podbiegł do niego, starając się nie potknąć o nic w kompletnych ciemnościach. Zupełnie przypadkiem zauważył wyprawę Nico. Gdyby nie wyszedł z domku się przewietrzyć, chłopak pewnie zniknąłby, nie informując o tym nikogo.

Nico spuścił głowę i zaczął nerwowo kręcić sygnetami na palcach. Odkąd po wojnie z Gają wyjawił Percy'emu swój sekret, rozmowy z nim wciąż go stresowały. Fakt, uważał go za jednego z najlepszych przyjaciół... ale bał się, że po tym, co powiedział, nie ma już wzajemności.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz