Rozdział 27

185 23 0
                                    

Kiedy doszedł do siebie, zorientował się, dlaczego pod jego nogami przesuwa się ziemia.

- Pójdę sam - mruknął niemrawo do ciągnących go między sobą chłopaków.

- Nico się obudził - ogłosił Frank, po czym pomógł przyjacielowi stanąć na nogi. Nico podparł się rękami o kolana, by uspokoić kręcenie w głowie. Po kilku głębokich oddechach znów był w pełni sobą.

- Przy Atenie nawet Frank to waga piórkowa - stwierdził, unosząc się i przeciągając zastałe mięśnie. - Hej! - krzyknął, zorientowawszy się, że od dłuższej chwili wszyscy stoją, wpatrując się w niego. - Nie spieszy nam się czasem?!  - kątem oka spojrzał na zegarek. Była jedenasta trzydzieści pięć. Niewiele ponad dwadzieścia minut do katastrofy.

- Jesteśmy, Nico - odpowiedziała mu Annabeth. - To tamten dom. Witajcie w siedzibie Chase'ów - wskazała na wielką willę kilka budynków dalej. - Mam wrażenie, że coś jest bardzo nie w porządku - dodała bardziej do siebie niż do reszty.

- Co takiego? - zaniepokoił się Michael. Ze wszystkich członków drużyny to on najbardziej obawiał się o... wszystko tak właściwie. 

- To... - próbowała zebrać myśli. - To jest jakieś zbyt proste. To musi być zasadzka.

- Zasadzka czy nie, jest tam Randolph - stwierdziła Mallory. - Nie ma co brudzić portek, idziemy - powiedziała, po czym żwawym krokiem ruszyła w kierunku budynku.

- Mal! - syknął Magnus i złapał dziewczynę za kaptur. Zaciągnął ją z powrotem do cienia, w którym chroniła się cała grupa. - Potrzebujemy jakiegoś planu - po tych słowach wszyscy wymownie spojrzeli na Annabeth. Dziewczyna westchnęła. Skrzyżowała ręce na piersiach. Zacisnęła wargi i kilka razy, jakby w zniecierpliwieniu, tupnęła nogą.

- Na miejscu powinniśmy się rozdzielić - powiedziała w końcu. - Wiem, to brzmi absurdalnie, ale uwierzcie mi. Ten dom jest ogromny - przerwała, aby każdy mógł przyswoić informację. - Ja pójdę z Magnusem - ogłosiła. - Mallory ma krótką broń, topór będzie dobrą parą. Halfborn? - pytająco uniosła brew.

- No niech będzie - westchnął teatralnie, po czym szturchnął Mallory pod żebra.

- Świetnie - skwitowała. - Michael i Nico... myślę, że powinniście być razem... Clarisse też będzie pasować - Nico uśmiechnął się w odpowiedzi. Powód był prosty do wydedukowania. Jeśli Michael spanikuje, najlepszy szermierz w grupie oraz najbardziej napalona wojowniczka mają spore szanse poradzić sobie sami. - Frank i Hazel. Wy będziecie razem. Może też okazać się, że na samym wstępie zaatakuje nas horda Popleczników, wtedy sami rozumiecie.

- Jak się tam dostaniemy? - spytała Hazel, patrząc na grube, wysokie mury.

- Myślę, że... - na to pytanie nie miała odpowiedzi. - W sumie... - jąkała się. - Z tego, co pamiętam, po drugiej stronie jest dosyć wysokie drzewo, może uda nam się...

- Pieprzyć to - Nico poprawił swoje sygnety, po czym wyłamał palce. - Zrobimy to po mojemu.

- Nico, dopiero co nas przenosiłeś - zmartwiła się Hazel. - Zemdlałeś.

- To były setki kilometrów, nie kilka metrów - odparł. - A wam daleko do wielkiego posągu.  Chodźcie tu.

Wyciągnął rękę do stojącej najbliżej Clarisse. Dziewczyna prychnęła gniewnie, ale podała rękę. Po chwili cała dziewiątka stała złączona w kółku.

- Nikt nie próbuje zabić Randolpha - po raz setny przypomniała Annabeth. - Krzyczycie do reszty, chwytacie go, ale pod żadnym pozorem nie atakujecie.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz