Rozdział 25 + małe wyjaśnionka

560 20 4
                                    

Tym razem zacznę od małych wyjaśnień. Jak można zauważyć na moim profilu, zmieniłam nick. Dlaczego? Jak narazie na to pytanie nie odpowiem. Jeśli to czytasz to nie koniec, nie odchodzę z wattpada i nie znikam. Tylko zmieniłam nazwę, więc nie ma się co bać ;)
Teraz przechodzimy do do rozdziału, może nie wyszedł jakoś super, ale ostatnio nie mam weny, więc wybaczcie.  :)

____________________

Rano obudziłam się wypoczęta i gotowa do działania. Dziś mają mnie wypisać ze szpitala. Dzień jednak nie będzie taki leniwy. Muszę wrócić do Zofiówki. Nie wiem czy tamten chłopak ze snu naprawdę tam jest, ale muszę chociażby ze względu na dziewczynkę. Obiecałam jej coś i danego słowa dotrzymam. Powoli sięgnęłam po telefon. Bok nadal mnie bolał, więc wszystko musiałam robić wolno, aby czynność nie sprawiała mi zbyt wiele bólu. Sprawdziłam godzinę. Na wyświetlaczu widniała dziewiąta rano. Czyli spałam z dziewięć godzin. To nie najgorzej. Chciałam wstać i iść po coś do jedzenia, ale w tym momencie drzwi się otworzyły. Do sali wszedł Łukasz. Był tylko on. Od razu zapytał:

-Jak tam? Wyspana?

-Tak, gdzie Alien i Poszukiwacz?

-Skoczyli po coś do sklepu. Dołączą do nas później.

-Dobrze, zaraz powinien przyjść lekarz.
Dokładnie jakby czytał w myślach, w drzwiach pojawił się starszy mężczyzna, z którym wczoraj rozmawiałam.

-Witam. Jak się pani czuje?

-Dobrze, tylko nadal trochę mnie boli prawy bok.

-To normalne. Przepiszę Ci leki przeciw bólowe. Możemy Cię już wypisać, jednak ktoś będzie musiał się tobą zajmować.

-Ja mogę.-Mandzio szybko odpowiedział i dodał- Mam jej pilnować?

-Tak, nie może się męczyć. Dobrze, żeby kilka dni jeszcze poleżała w łóżku.

-Dobrze, nie ma sprawy.

-To w takim razie wszystko mamy załatwione. Już za kilka godzin będziesz w domu.

Doktor posłał mi ciepły i szczery uśmiech i wyszedł.

Trzy godziny później już siedziałam w hotelowym salonie i popijałam herbatę. Obserwowałam jak chłopcy nagrywają razem jakiś challenge. Nie wiem do końca jaki. Co chwilę się śmiali i coś wykrzykiwali. Niby dorośli, a jednak w środku nadal dzieci.
Wszystko polegało na tym, że mieli puszkę z karteczkami, na których były napisane wyzwania i ilość punktów za nie. Ustalili, że ten który będzie miał ich najwięcej na koniec daje przegranym lepe z bitej śmietany prosto w twarz. Teraz akurat była kolej Łukasza. Wylosował jeden z wielu kawałeczków papieru, rozwinął i przeczytał. Od razu wybuchł śmiechem i powiedział do kamery:

-Moi drodzy widzowie, muszę teraz wymyślić najgłupsze zadanie jakie tylko się da.

-Wiedząc, że słońce jest większe od Ziemi kilkakrotnie oblicz masę pieska kiedy jest ciemno i podaj wymiary wody na Marsie... Odpowiedź to fioletowy, bo kosmitom znudził się zielony.-wtrąciłam niewiele myśląc nad tą jakże mądrą wypowiedzią.

Alien spojrzał na mnie z politowaniem, jednak chwilę później nie mógł opanować śmiechu. Nie był jedyny. Każdy zwijał się ze śmiechu. Dopiero po kilku minutach odzyskaliśmy panowanie nad sobą. Poszukiwacz nadal się próbując opanować ataki śmiechu powiedział do kamery:

-Katty wygrywa! Nikt nie potrafi lepiej rozwalać system! Gratuluję dziewczyno!

Wszyscy patrzyli na mnie, klaszcząc powoli. Od razu odpowiedziałam:

-Dziękuję, ale od kogoś musiałam się tego nauczyć.

-Kto jest na tyle głupi?-zaciekawił się Mandzio.

-Na przykład Naruciak.

-No, zgadzam się.-i po chwili dodał do kamery- Jednak Adam nie obrażaj się.

-A może Katty by się dołączyła? Będzie ciekawie.

-Nie...

Najwyraźniej nie miałam prawa głosu. Wszyscy zaczęli skandować moje imię. W końcu się zgodziłam. Skończyliśmy to co zaczęli i nagraliśmy jeszcze Seven Second Challenge. Po tym położyłam się na kanapie. Po chwili dołączył do mnie Poszukiwacz:

-Może się prześpij?

-Nie, później. Chyba wybiorę się na spacer.

-Ocho, i co jeszcze? Sporty ekstremalne?-wtrącił się Mandzio.

-Dlaczego nie?

-Bo ja jestem za Ciebie odpowiedzialny. Obiecałem lekarzowi, że się tobą zajmę i to zrobię. Nigdzie nie wyjdziesz. Masz odpoczywać.

Skrzywiłam się nieco na jego słowa. Chciałam wstać i wyjść, ale ,,mój opiekun" był szybszy i zagroził mi drogę. Zrezygnowana opadłam na miękką kanapę i próbowałam zasnąć. Udało mi się to po dosyć długim czasie.

Kiedy się obudziłam nikogo nie było. Powoli wstałam i jak zawsze sprawdziłam godzinę. Była piętnasta. Chwilę siedziałam dokładnie lustrując pomieszczenie. Salon w moim pokoju hotelowym. Nic się nie zmieniło. Po chwili przed moimi oczami pojawił się niespodziewany obraz. Mary. Dziewczynka z psychiatryka. Szybko zamrugałam i ta zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wiedziałam, że liczy na moją pomoc. Wstałam z zamiarem wyprawy do opuszczonego budynku, w którym zostałam postrzelona. Wzięłam kilka potrzebnych rzeczy i wyszłam. W drodze do samochodu napisałam do chłopaków, żeby się nie martwili, że mnie nie ma. Odpowiedź była oczywista.

Mandzio: Natychmiast wracaj do łóżka!
Ja: Nic mi się nie stanie. Wrócę za kilka godzin.

Mandzio: Czeka nas długa rozmowa...

Dalej już nie chciało mi się czytać. Ciągle przychodziły nowe wiadomości, więc włączyłam tryb ,,nie przeszkadzać", który mam wbudowany do telefonu. Jakoś nigdy specjalnie się nie przydawał jednak teraz dziękowałam wynalazcy tej przydatnej opcji.
Wsiadłam do pojazdu, odpaliłam silnik i już miałam ochotę ruszyć z kopyta jak na wyścigu, ale się powstrzymałam. Ze smutkiem stwierdziłam, że brakuje mi Ameryki i ruszyłam do celu mojej wyprawy.

Dojazd zajął mi tym razem mniej czasu. Już wiedziałam jak i gdzie jechać. Zostawiłam Mustanga przed opuszczoną placówką i weszłam do środka w ten sam sposób co za pierwszym razem. Doszłam do pokoju, w którym ośmiolatka popełniła samobójstwo. Dokopałam się do paneli i je wyrwałam. Przed oczami miałam szkielet dziecka. Pewnie dziewczynki, ale brakowało jednakże jednej rzeczy. Czaszki. Szczątki były ułożone na grubym kocu, co ułatwiło mi wyciągnięcie ich. Ostrożnie wyszłam z nimi na zewnątrz. Zaniosłam je pod drzewo wskazane przez małą Carter. Położyłam i zaczęłam kopać. Na szczęście wzięłam łopatkę. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu mi się udało. Byłam z siebie dumna. Przełożyłam głowę na koc i wyniosłam daleko w las. Gdy upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu i nie będę miała świadków, przystąpiłam do pochówku. Zajęło mi to około pół godziny. Po skończonej pracyz ciekawości poszłam do miejsca, które mi pokazywała dziewczynka. Wszystko było tak jak we śnie. Podeszłam bliżej chłopaka i mogłam się przyjrzeć jego twarzy. Miał dosyć mocne rysy twarzy. Jasna cera i ciemne włosy. Jedyne co mnie martwiło to brak przytomności. Starałam się go obudzić, ale średnio mi to wychodziło. Po nieudolnych próbach ocknięcia bruneta poddałam się i usiłowałam go odgruzować. Na samym końcu został mi dosyć duży kawał sufitu. Zaczęłam się z nim mocować. Nagle poczułam mocne uderzenie w tył głowy. Usiadłam i pogrążyłam w całkowitej ciemności...

F&F: Inna wersja MOCNA KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz