Rozdział 3 - W nieznane

659 37 1
                                    

marzec 1868, pałac królewski w København, Południowe Wyspy

Choć okute żelazem, przyrdzewiałe drzwi celi nie wydały najmniejszego dźwięku, to Hans niemal natychmiast otworzył szeroko oczy i wytężył słuch, gotowy do obrony. Kiedy jeszcze mieszkał w swojej pałacowej komnacie nie był w stanie go obudzić ani czysty śpiew sześciu dzwonów katedry, ani natarczywe odgłosy tętniącej życiem stolicy. Te czasy zdawały mu się jednak tak odległe, że miał wrażenie, iż były tylko ułudą. Teraz gdy któryś z koni w pobliskiej stajni przestępował z nogi na nogę podczas snu, Hans zrywał się myśląc, że któryś ze stajennych, odpowiednio opłacony przez jednego z jego starszych braci, znów był gotów uprzykrzyć mu życie. I choć już niemal rok cierpliwie znosił wszelkie krzywdy, a nawet do niektórych przywyknął, miał wystarczająco dużo braci, by nigdy nie zaznać prawdziwego spokoju.

— Zostaw mnie — zażądał twardo.

— Zostaw mnie — powtórzył przybysz, jakby wcale nie dziwił się, że właśnie tymi słowami przywitał go Hans. — Nie przyszedłem cię upokorzyć, książę.

Książę. Odkąd jego ojciec, król Carsten Siódmy wydziedziczył go, nikt już nie tytułował go księciem. To bezpieczne słowo przed imieniem było niczym mur obronny, chroniący przed wieloma niebezpieczeństwami. Bez niego z początku czuł się nagi i bezbronny jak niemowlę, lecz teraz powoli i z mozołem budował fortyfikacje wokół własnego imienia, którego nikt nie mógł mu odebrać.

Odwrócił się przodem do wyjścia.

— Kim jesteś?

Nie rozpoznał przybysza, który zdecydowanie nie wyglądał na stajennego. Był wysoki, smukły i dostojny (a przede wszystkim czysty), a z jego stalowych oczu biła niepowstrzymana siła.

— Graf Magnus Stavarsson, Wasza Książęca Mość — odpowiedział mężczyzna, wyciągając dłoń w kierunku Hansa, który najpierw zmierzył ją podejrzliwie, zanim pozwolił sobie pomóc wstać. Dłoń przybysza była przeraźliwie zimna, mimo iż od kilku ostatnich dni wiały ciepłe wiatry z południa, przynosząc roztopy i pierwsze kwiaty.

— Jesteś jednym z gości mojego ojca. — Hans otaksował grafa przenikliwym wzrokiem.

— Twój ojciec nie ma pojęcia, że tu jestem. Podobnie jak dwadzieścia cztery pary oczu jego potomków — zapewnił, uśmiechając się przyjaźnie, co jednak nie współgrało dobrze z jego surowym wyrazem twarzy. — Wyjdźmy na zewnątrz, chcę z tobą porozmawiać, książę.

Graf nie wydawał się zdziwiony jego pobytem w celi, a zatem musiał znać powód, przez który się w niej znalazł. Nie przeszkadzało mu to jednak traktować Hansa jak równego sobie. Hans dostał już nauczkę, że nadmierna wiara w cudowną moc płynącą z miejsca urodzenia i pozycji rodziców bywała bardzo bolesna, więc nie spuszczał oczu z obojętnie urodziwej twarzy grafa, chcąc wyczytać z niej jego zamiary.

Kiedy pierwsze promienie słońca zalśniły nad murami pałacu i odbiły się od mokrych kamieni, dziedziniec rozbłysnął niczym wypolerowana stal. W jednej z kałuż roztopionego śniegu, pierwszy raz od kilku miesięcy ujrzał swoją twarz i niemal się nie rozpoznał. Jego rude włosy, pociemniałe od brudu, urosły aż do ramion, tworząc znakomite schronienie dla wszy i pcheł. Całą twarz pokrył gęsty, rudy zarost, który splątał się niczym węzeł gordyjski. Nie zdołał on jednak zakryć poszarpanej, podłużnej blizny na lewym policzku, powstałej od rany zadanej biczem jednego ze stajennych. Nieopatrzona właściwie, goiła się bardzo długo i być może zaczęłaby gnić, gdyby jeden z jego braci, dwunasty, Rasmus, nie wstawił się za nim u matki i nie przysłał medyka z jej rozkazu. Za każdym razem, gdy dotykał nierównej faktury blizny, nieco zniekształcającej jego potwornie wychudzoną twarz, myślał o swoim najstarszym bracie i następcy tronu Danmarku, Jorgenie. Był pewny, że to z jego rozkazu została mu ona przyprawiona.

Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz