Na długo przed wschodem słońca umysł admirała Fredriksena spłynął do świadomości tak łagodnie, iż zdawało mu się, że zdołał zobaczyć granicę między snem a jawą. Czuł się wypoczęty i tak odprężony, jakby zanurzył się w letniej, różanej wodzie, ale jednocześnie wyczuwał gdzieś w pobliżu pierwiastek ogromnego napięcia, które nie pochodziło od niego.
Usiadł na łóżku i rozejrzał się wokół; wszyscy gwardziści spali twardym, żołnierskim snem na równie twardych, prostych łóżkach. Jeden z nich mamrotał coś przez sen, inny pochrapywał, kolejny bezwiednie odganiał od siebie komara. W powietrzu unosił się jeszcze dym z fajki sierżanta Herrery, zmieszany z kurzem i wszechobecną wonią pałacowych ogrodów. Wszystko wydawało się tak realistyczne, a zarazem odgrodzone od niego jakąś cudowną, migoczącą poświatą, zupełnie jakby był zamknięty w mydlanej bańce.
Nie był jednak sam. Pulsująca niepewność poruszyła się w swojej rzeczywistości, którą w niepojęty sposób z nią dzielił, i skuliła się, niczym onieśmielone dziecko, czekając, aż ktoś ją zauważy.
— Kim jesteś? — zapytał w myślach Fredriksen wiedząc, że to jedyna droga, by się z nią porozumieć. Nie potrafił wyjaśnić, skąd pochodziła ta wiedza ani pewność, że owa obca obecność go nie skrzywdzi, ale postanowił pozwolić jej przemówić. Być może była to wina nieutulonego, niewinnego i budzącego współczucie smutku, jakim wypełniała cały jego umysł.
— Jestem zastrzeloną ptaszyną, ofiarą kusznika — odpowiedział cichy, łagodny, dziewczęcy głos, pochodzący zarazem zewsząd i znikąd.
Admirał nie rozpoznał języka, w jakim odezwała się obecność, mimo iż doskonale go rozumiał. Był on dla niego niczym morska fala, niosąca ze sobą muszelki słów i kamyczki kontekstów, które Fredriksen pieczołowicie zbierał i układał w znaczenia, lecz jego ludzka natura nie była w stanie zatrzymać i zrozumieć niosącej je siły.
— Dlaczego do mnie przychodzisz?
Głos cichutko westchnął.
— Przepraszam, że wprowadziłam cię w ten stan bez twojej zgody, admirale, ale poza tobą nie ma tutaj nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać.
— Spokojnie, dziecino. Jak ci na imię? — zapytał łagodnie, uśmiechając się, w razie, gdyby tajemnicza istota mogła to dostrzec, będąc wewnątrz jego głowy.
— Hiem, mój panie — odparła po chwili wahania — lecz dla twojego dobra nie mogę zdradzić ci o sobie nic więcej.
Fredriksen pokiwał głową, powstrzymując się przed chęcią zadania kolejnych pytań o jej naturę. W słowach Hiem przebrzmiewała jakaś niepojęta, wręcz królewska siła, upominająca się o swoje prawa, nawet gdy pokornie prosiła o pomoc.
— Dla mojego dobra?
— Wszyscy przybysze z Arendelle są w wielkim niebezpieczeństwie.
Admirał wytrzeszczył oczy w ciemność, mając nadzieję, że się przesłyszał.
— Jak to!? Co nam grozi? Mów! — W ostatniej chwili przypomniał sobie, by krzyknąć tylko w myślach.
— Nie wiem, mój panie. Ten pałac jest przesiąknięty złowieszczymi myślami. Jedna dusza pod tym dachem nosi jarzmo obcej woli.
Admirał zacisnął pięści, powstrzymując się, by nie pobiec do królowej Elsy i nie wszcząć alarmu.
— O co... A skąd ty to wszystko wiesz, zastrzelona ptaszyno? — zapytał podejrzliwie.
— Mój umysł przenika ten pałac od fundamentów, aż po hełmy wież.
CZYTASZ
Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️
FanfictionMinął rok od Zimy Stulecia. Elsa w pełni nauczyła się kontrolować swoją moc, a mieszkańcy Arendelle zaakceptowali i pokochali jej niezwykłe zdolności. Elsa doskonale odnajduje się w roli władczyni i mogłoby się wydawać, że wszystko wróciło do normy...