Rozdział 11 - Zapłata

322 20 2
                                    

czerwiec 1868, letnia rezydencja króla Iberii, Valencia

Królowa Mercedes siedziała samotnie przy ogromnej fontannie i czytała książkę, roztaczając wokół siebie aurę niesamowitego matczynego spokoju. Stąd miała doskonały widok na roztaczające się przed nią pałacowe ogrody, które już w pełni obudziły się do życia po zimowym śnie. Grządki były pełne lilii, lawendy, oleandrów i lantanów, które na oczach Mercedes zdawały się na gwałt stroić w kolejne odcienie żółci, błękitu i ukochanej czerwieni, jakby chciały oddać jej pokłon feerią barw i zapachów, oszałamiając każdego, kto tylko ulegnie ich wdziękowi i zanurzy się w labiryncie ogrodów.

Żywopłoty trującego ligustru w pośpiechu rozwijały młode, soczyste listki, zapełniając gdzieniegdzie jeszcze gołe gałązki i odbudowując ściany tego pałacu ze snu. Wysoki, rozłożysty, stary cedr, rosnący w samym centrum ogrodu, z godnością kilkudziesięciu przeżytych wiosen, nową witał jak starą przyjaciółkę i dostojnie kołysząc koroną, roztaczał dookoła intensywną zieloność igieł jako dowód jej wszechobecnego rozkwitu.

Królowa najchętniej zatrzymałaby czas, by móc bez końca wpatrywać się w to coroczne zmartwychwstanie przyrody. Nie lubiła lata, które tu, w Iberii, zaczynało się bardzo wcześnie i trwało niezwykle długo. Pochodziła z Barcelony, nadmorskiego hrabstwa, gdzie klimat był zdecydowanie łagodniejszy.

— Witaj, matko! — zawołał radośnie książę Alexander, wychylając się zza drzewek pomarańczowych.

— Witaj, mój synu — przywitała go z ciepłym uśmiechem, a on uklęknął przed nią i ucałował jej dłoń. — Znowu mnie opuszczacie? — zapytała z udawanym oburzeniem.

— Lasy wokół Valencii są o tej porze roku pełne zwierzyny, ojciec nie może usiedzieć na miejscu — odparł ze zwykłą dla siebie wesołością, siadając obok matki. — Kiedy wpadliśmy na trop cudownej urody jelenia, przysiągł, że nie wróci do Madrytu, dopóki łeb rogacza nie zawiśnie w jego sali trofeów — dodał.

Uśmiechnęli się oboje, znając powagę z jaką król Carlos Filip traktował swoją ukochaną pasję.

— Wyruszacie o zmierzchu?

— Ojciec już się szykuje i popędza służbę tak, że ledwie nadążają z przygotowaniami — zażartował Alexander, lecz spoważniał, gdy doszedł do nich chór podniesionych głosów, wśród których dominował stentorowy bas króla.

Chwilę później ujrzeli górującą nad wszystkimi potężną sylwetkę Carlosa Filipa, który wpadł do ogrodów niczym huragan. Alexander i Mercedes poderwali się na jego widok, zaskoczeni, co też mogło tak mocno wzburzyć władcę Iberii.

Król Carlos Filip, mężczyzna niesamowitej postury i żelaznych zasad, wzbudzał posłuch samą swoją obecnością, znamionującą siłę i surowość, choć z usposobienia był człowiekiem niezwykle łagodnym. Jego duże, błękitne oczy spoglądały na poddanych z miłością i niewielu miało okazję ujrzeć ich chmurne oblicze, ciskające gromy i przekleństwa. Ci, którzy jednak doświadczyli ich na własnej skórze, jak podążający za nim marszałek i dwaj służący, przemawiali do niego z bezpiecznej odległości, poza zasięgiem jego mocarnych ramion.

Król w jednej dłoni trzymał pomięty kawałek papieru, a w drugiej dzierżył nóż myśliwski, który zapewne porwał w przypływie gniewu, jaki musiała wywołać w nim wiadomość. Został zaskoczony w trakcie przygotowań do polowania, gdyż koszulę miał rozwiązaną i niewpuszczoną w spodnie, a z jego przetykanych gdzieniegdzie siwizną, kasztanowych loków, skapywały krople wody.

— Ojcze? — Alexander wystąpił do przodu, chcąc przyjąć na siebie pierwszy impet gniewu swojego ojca.

Mercedes skłoniła głowę, nie chcąc zdradzić spojrzeniem, że doskonale znała treść listu.

Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz