18 kwietnia 1844, pałac w Arendelle
Przybył tu tylko po to, by się pożegnać.
Wejście do pałacu niepostrzeżenie nie okazało się żadnym wyzwaniem, w porównaniu do konieczności ciągłego przekonywania samego siebie, że każdy kolejny krok był krokiem ku wolności. Magnus, słysząc coraz wyraźniej dźwięki skocznych, weselnych tańców, głośne śmiechy w rozmaitych, niedopasowanych barwach, energiczne tupanie w rytm melodii oraz brzęk pucharów, wytrwale wznoszonych za zdrowie młodej pary, miał wrażenie, że dobrowolnie przekręca niewidzialny sztylet, wbity w jego serce po rękojeść. Przeszedł obojętnie obok otwartych na oścież wrót sali balowej, wszedł na piętro, zręcznie omijając służbę i gości weselnych, po czym zaszył się przy zamkniętych drzwiach na taras, gdzie od niepożądanych spojrzeń chroniły go grube, bielutkie jak śnieg udrapowane kotary, zawieszone specjalnie na tę okoliczność. Dopiero wtedy zaczął zdejmować zaklęcie niewidzialności i mimowolnie się wzdrygnął. Jeszcze nie potrafił się przyzwyczaić do tego nieprzyjemnego uczucia, które przypominało zanurzanie się w gęstej, lodowatej mgle.
Kiedy upewnił się, że nikt nie może go zobaczyć, przyłożył dłoń do ściany i szepnął tylko jedno słowo: Iduna. Zaklęcie poniosło to imię przez ściany i podłogę prosto do sali balowej, gdzie Iduna, jako świeżo upieczona panna młoda, zapewne wirowała teraz w kolejnym tańcu. Nie chciał używać do tego magii, o której konszachtach z Magnusem Iduna nic nie wiedziała, lecz był to jedyny sposób, by porozmawiać z nią w cztery oczy w tym ogromnym pałacu pełnym ludzi.
Czekał niecierpliwie, aż pojawi się w drzwiach, a jego myśli wciąż przepełniała radość oczekiwania na spotkanie, choć przecież ową radość już od dawna próbował znienawidzić. Zostawiła go i odeszła, nie mogąc znieść tego, że poświęcał ich relację dla potajemnego studiowania czarów. Nie wystarczyły jej obietnice, że on, Magnus, był przeznaczony do rzeczy wielkich i że pewnego dnia, jako jego żona, będzie mieć u stóp cały świat. Tego wszystkiego było jej za mało, a mimo to, wciąż czekał na choćby iskierkę uśmiechu na jej przepięknej twarzy.
Ale koniec był już bliski.
Przybył tu tylko po to, by się pożegnać.
Kiedy usłyszał kroki, od razu wiedział, że to była ona. Nikt nie stąpał tak delikatnie, niczym łania pośród śnieżnego puchu. Skrył się głębiej za kotarą, dopóki go nie ominęła, chcąc chociaż przez chwilę podziwiać ją bez jej wiedzy. Wyglądała niemal tak samo, jak ją zapamiętał przy rozstaniu, lecz była znacznie radośniejsza, jej chód był sprężysty, a suknia zmieniła barwę z błękitnego na śnieżnobiały.
― Iduno ― szepnął ze ściśniętym gardłem, nie mogąc zaakceptować tej nieznośnej bieli, która nie była przeznaczona dla niego.
Królowa małżonka odwróciła się gwałtownie, a jej oczy stały się wielkie jak spodki, gdy rozpoznała nieoczekiwanego gościa. Nie ucieszyła się jednak ani trochę na jego widok – jej usta ściągnęły się w prostą linię, a policzki pobladły, zupełnie jakby obawiała się ataku.
― Co tu robisz? ― zapytała stanowczo, starając się opanować drżący głos. W oczekiwaniu na odpowiedź wyprostowała się dumnie i zaplotła ręce na brzuchu. Magnus znał tę manierę na wylot, podobnie jak wszystkie inne, i może by się uśmiechnął, gdyby nie oznaczała ona nieufności i niepewności.
― Wiem, że nie ma mnie na liście gości weselnych. ― Zaczął ostrożnie, wciąż nie mogąc pozbierać myśli. ― Chciałem się tylko z tobą pożegnać i życzyć wszystkiego najlepszego.
― Myślałam, że pożegnałeś się ze mną już w Trøms, gdy oznajmiłam ci, że wyjeżdżam z Agnarrem do Arendelle. Nie wyglądałeś wtedy na kogoś, kto miał wobec mnie jakiekolwiek życzliwe myśli.
CZYTASZ
Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️
FanfictionMinął rok od Zimy Stulecia. Elsa w pełni nauczyła się kontrolować swoją moc, a mieszkańcy Arendelle zaakceptowali i pokochali jej niezwykłe zdolności. Elsa doskonale odnajduje się w roli władczyni i mogłoby się wydawać, że wszystko wróciło do normy...