— Wolfgang.
— Ignoto!
— Wolfgang...
— Ignoto?
— Wolfgang?!
Myśl gęsta i bezbarwna przelewała się w przepaści między dwiema, nieustannie rosnącymi wieżycami odmiennych świadomości. Coraz trudniej było jej się wspinać na szczyt każdej z nich i już dawno byłaby zastygła w dwuznacznej nicości pomiędzy nimi, gdyby nie serce i jego okrutna niezłomność, wtłaczająca z każdym uderzeniem pachnące krwią i życiem iskry buntu.
Więc myśl wciąż i wciąż zmieniała szczyty, brodząc po kolana w strachu i resztkach wspomnień, które wyciągały ku niej drżące smugi obrazów, przestrzegających przed konsekwencjami wyboru jednej lub drugiej wieży.
Na środku drogi znajdowało się miejsce niezwykle niebezpieczne. Nadali mu imię – Wonwuz Tfaży, gdyż zgodnie z osobliwym zwyczajem ludzkiego umysłu wszystko musiało zostać nazwane, by móc zacząć być rozumiane.
Zgoła osobliwa była to nazwa, lecz rodzaj, kolejność ani ilość sylab nie miała znaczenia. Wszystko było względne. Nazwali go tak tylko dlatego, że miano to wydało im się najbliższe temu, co wymyśliłby Wolfgang, gdyby był jednomyślny.
Ale to też nie miało znaczenia. W tym miejscu po prostu zawsze widzieli trzy twarze. I właśnie się do nich zbliżali.
— Znam je.
— Wcale ich nie znam.
Na środku pomiędzy wieżami Ignoto i Wolfgang równie zajadle rościli sobie prawa do pierwszej osoby, i byliby znów doprowadzili do zwarcia, wiodącego skonfundowaną myśl ku bezpiecznym, prowadzącym w górę schodom drugiej wieży, gdyby nie wydarzyło się coś przełomowego, co w końcu zaburzyło przepływ chaosu.
Śmierć zapukała do drzwi, a jej zimna, dostojna obecność sprawiła, że na moment wszystko zastygło w ciszy.
Myśl otrząsnęła się pierwsza i rzuciła ku śmierci z nadzieją, widząc w niej jedyną drogę ku wiecznej jednomyślności. Nim jednak zdążyła przepłynąć przez dziurkę od klucza, serce powaliło ją na ziemię; miało nad myślą tę przewagę, że nie było rozerwane w pół. Ono znało Tfaże i tęskniło za nimi, ale było jednocześnie dzikie i nieokiełznane, zawsze stojące po stronie życia. Otworzyło więc swoje podwoje, gdzie zaraz za połamanym tronem miłości wyryte były imiona: Helga, Albert, Brunhilda, Gertruda i Joseph.
Myśl zawahała się.
— Znam je.
— Wcale ich nie znam.
Zanim jednak pierwsza osoba została wybrana, serce skruszyło wieżę Ignoto.
*
Cisza była pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszał, i choć dopiero co wydobyta spod gruzów logika podpowiadała mu, że ciszy usłyszeć nie można, nie mógł przynieść jej tej pierwszej od dawna przyjemności i się z nią zgodzić.
Zamknięty w klatce własnej głowy, nie rozróżniał dźwięku i jego braku, a rozeznanie ciszy wydało mu się tak cudownie fizyczne, jakby nagle dotknął jej zmysłami.
— Jestem Wolfgang.
— Jesteś Wolfgang.
O ile powrót rzeczywistości zmysłów był niczym ponowne narodziny, o tyle powrót strachu – niczym powtórna akceptacja człowieczeństwa.
— Dlaczego nie odszedłeś? — zapytał, gładząc kompulsywnie idealnie równą powierzchnię stołu.
— Jestem tylko wyobrażeniem ciebie. Nie posiadam ciała ani swojej własnej woli, więc mogę jedynie zostać wezwany przez swojego stworzyciela — odparł Ignoto.
CZYTASZ
Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️
FanficMinął rok od Zimy Stulecia. Elsa w pełni nauczyła się kontrolować swoją moc, a mieszkańcy Arendelle zaakceptowali i pokochali jej niezwykłe zdolności. Elsa doskonale odnajduje się w roli władczyni i mogłoby się wydawać, że wszystko wróciło do normy...