Rozdział 29 - Burzowidzący

132 15 3
                                    

— Elsa...

Wiedziała, że Anna nie przestanie jej wołać, i w końcu się udało. Pierwszy raz coś w niej drgnęło na dźwięk własnego imienia. Jakaś cząstka jej serca, której nawet nie umiała zidentyfikować, jako pierwsza porzuciła samolubne skurcze i zawołała do obserwującej ją myśli, która choć słyszała i rozumiała wszystko wokół, wciąż nie mogła otrząsnąć się z dziwnego uczucia bycia osamotnioną przez ciało nie reagujące na żaden impuls, ciało, którego nie potrafiła obudzić. Czuła na swojej twarzy dotyk dłoni siostry, a jej nos wyłapywał różne proporcje ciężkiej mieszanki wilgoci, pleśni i słomy. Wiedziała, że leży, że ma na sobie miękką suknię, że gdzieś zgubiła jednego buta, a mimo to jej mięśnie, kości, stawy i wszystko, co składało się na jej ziemską powłokę, pozostawało w absolutnym bezruchu, wciąż żywe, ale śmiertelnie nieobecne.

— Elsa...

Tak! Jej serce zabiło mocniej, na nowo rodząc pełną świadomość swojego bicia, a całe ciało zadrżało, jakby zniecierpliwione tak długą stagnacją. Poczuła, jak dłonie Anny ścisnęły mocniej jej policzki, a jej oddech przyspieszył, pełen nadziei.

Jeszcze raz, Anno. Zawołaj mnie.

— Elsa! Jestem tutaj! — szepnęła, a w jej głosie przebrzmiały niedawno wypłakane łzy. — Budzi się! — zawołała gdzieś w przestrzeń.

Elsa otworzyła powieki i pierwszym, co ujrzała, była nachylająca się nad nią twarz Anny i jej błyszczące, zmęczone, przerażone oczy.

— Obudziła się!

— Jej królewska mość się obudziła!

Owe głosy, choć dochodziły dziwnie z dołu i mieszały się ze sobą, były jej znajome. Nie była sama. Poruszyła głową, zginając i rozwierając palce dłoni, jakby to właśnie jej przypadła rola Galatei, zbudzonej właśnie z kamiennego snu. Zaraz też podniosła się i wsparła na łokciach, gotowa, by usiąść.

— Powoli, Elso. Nie przemęczaj się — powiedziała z obawą Anna, pomagając siostrze utrzymać równowagę.

— Czuję się dobrze — odpowiedziała z trudem, na nowo ucząc się wypowiadać te proste słowa.

— Wasza królewska mość! — zawołał pełen ulgi głos admirała Fredriksena. — Pani!

— Dlaczego on mówi z podłogi? — zapytała wciąż półprzytomnym szeptem Annę, która na nowo zaczęła wycierać nos rękawem sukni. — Gdzie my jesteśmy?

Księżniczka nie odpowiedziała, co zmusiło Elsę do powolnego rozejrzenia się po ciemnym miejscu, w którym się znajdowali. Im dłużej obserwowała kamienne, mokre ściany, klepisko pokryte strzępami zatęchłej słomy, światło księżyca wpadające przez niewielki lufcik pod sufitem i niewielką kratkę tuż nad ziemią, zza której wyglądała zapuchnięta twarz Fredriksena, tym szerszym korytem płynęły ku niej wspomnienia. Kiedy już wszystko sobie przypomniała, zerwała się z pryczy i nie bacząc na rwący ból głowy, uklęknęła przy kratce, by zajrzeć do sąsiedniej, dużo większej celi, gdzie zostali umieszczeni pozostali członkowie wyprawy.

— Czy wszyscy są cali? — zapytała, nie będąc w stanie ogarnąć wzrokiem wszystkich pogrążonych w mroku twarzy.

— Właśnie obudzili się ci, którzy wypili wino — poinformował zza ściany żywy głos doktora Lindberga. — Nic im nie będzie.

Elsa oparła dłonie o ścianę i pochyliła głowę, starając się spowolnić oddech. Spojrzała na Annę, której radość z tego, że przeżyli, ledwo przezierała spod świadomości powagi sytuacji, w jakiej się znajdowali. Czując, jak zaczyna targać nią spazm, przywarła do siostry i głośno zapłakała w jej ramię, nie przejmując się ani trochę, że z pewnością usłyszą to jej poddani.

Zemsta Króla Burz, Kraina Lodu Fanfiction, Tom I ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz