Uwaga od autorki (czyli mnie): bardzo nie ufam Wattpadowi w kwestii ucinania treści rozdziałów, więc każdy kolejny efekt mojej chorej wyobraźni będzie się kończyć serialowym "ciąg dalszy nastąpi..." lub "ciąg dalszy nastąpił...", jeśli dodałam już kolejną część :)
– Dwadzieścia.
– Trzydzieści.
– Oho, panienka się czuje pewna siebie?
– Podbija pan czy nie?
– Niech ci będzie, złotko. Pas.
Dobrałam parę kart i spojrzałam na siedzącego naprzeciw mnie mężczyznę. Bynajmniej nie wyglądał na takiego, co zrozumiał, że już przegrał.
Potrzebowałam niecałych dwóch minut, by zmazać z jego twarzy ten pewny siebie uśmieszek. Gdy wreszcie zgarnęłam wszystko, co mogłam, nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi, rąbnął pięścią w stół i z twarzą czerwoną ze złości ryknął;
– Ty wiedźmo! Niby jak?!
– Nie jest pan jedynym, który umie chować asy w rękawie – odparłam spokojnie.
– Przechera. Podła oszustka!
Powiedział ten uczciwy.
Przewróciłam oczami i wyciągnęłam rękę, wyczekująco. Facetowi zajęło kilka bardzo głębokich oddechów by pokonać swoją tępą męską dumę, przyznać, że dał się ograć kobiecie i włożyć w moją cierpliwie wyciągniętą dłoń kilka srebrników. Nadal upewniając mnie, że w przeciągu ostatniej chwili nie stałam się na powrót cnotką, wstał od stołu i, lekko się zataczając, opuścił tawernę. Jak zwykle, na początku byłam „panienką", lecz gdy coś szło nie po myśli rozmówcy, błyskawicznie przypominano sobie o moim oficjalnym zawodzie, otwarcie wyrażając opinię o magach ogólnie i o podróżnych wiedźmach w szczególności. Pozostali goście tegoż sławetnego przybytku rzucili mi pełne uznania spojrzenia i wrócili do swoich spraw. Każdy z nich na własnej skórze przekonał się już, jak uzdolniona może być taka urocza dziewczyna jak ja, gdy przychodziło co do czego.
Dopiłam gorzkie, mocne piwo – karczmarz nie śmiał stałej, jakże „potężnej" bywalczyni go rozwadniać – wyłamałam palce, zebrałam monety do sakiewki i wstałam od stołu. Zapłaciłam gospodyni, łaskawie rzuciłam parę miedziaków napiwku roznoszącym obiad dziewkom i wyszłam z tawerny. Piękna, złota jesień była nadal ciepła i całą sobą zachęcała, bym jeszcze trochę popracowała, zanim zaszyję się w swoim mieszkaniu na zimę, by zarabiać tylko na tych, którzy osobiście się do mnie pofatygują. Wciągnęłam w płuca pachnące niedawnym deszczem powietrze i ruszyłam do stajni. Mój wierny rumak, całkiem rączy, jeśli udało się przegonić jego wieczne lenistwo, nawet na mnie nie czekał. Chrapał sobie w najlepsze, przywiązany do palika. Chłopiec stajenny obserwował go z mieszanką zachwytu i oburzenia. To drugie wyjaśniło się błyskawicznie, gdy zobaczyłam wystające z pyska ogiera witki słomy, to jest pozostałości kapelusza, zapewne zdartego z głowy chłopaka, gdy ten przywiązywał go do żerdzi. No cóż, mój konik uwielbiał podgryźć to i owo. Odwiązałam go, poklepałam po boku, a gdy niechętnie rozwarł ślepia, wyprowadziłam ze stajni. Rzuciłam nieszczęsnemu chłopaczkowi miedziaka, wsiadłam na Śpiocha i odjechałam.
CZYTASZ
Czarnoksiężnik Północnych Rubieży
Fantasy- Co z ciebie za czarny charakter, co? Źli goście powinni kryć się ze swoimi zamiarami, a wielką gadkę i dokładny opis swoich planów strzelać dopiero na końcu, tuż przed tym, jak ci dobrzy ich skasują. A ty co? Od razu mówisz co knujesz, psujesz cał...