26. Staję twarzą w twarz z prawdziwym wrogiem

912 141 334
                                    

Nie wiem co się stało. Dość, że tuż po opublikowaniu rozdziału 25 wzięłam się za 26 i skończyłam go przed 6 rano. Nie wrzuciłam od razu tylko dlatego, że a) co za dużo to nie zdrowo, nie dostaniecie praktycznie jednocześnie obydwu i b) przy tym miał być projekt, a przynajmniej szkic wzoru, więc najpierw poświęciłam na to parę godzin, żeby opublikować całość o nieco przyzwoitszej porze. Ave ja, itepe, itede. Pierwszy w miarę sensowny szkic projektu na kubek znajdziecie w komentarzu, który załączam do tego akapitu (nie wrzucam zdjęcia, bo mi szkoda miejsca na takie bazgroły, w końcu to dopiero szkic, ale przynajmniej jakiś dowód, że się nie obijam ;) )

Tak, wiem, jestem szalona i nadaję się do leczenia psychiatrycznego. Ale czego się dla Was nie robi pod napływem złej weny? ;)

Gdziekolwiek byłam, śmierdziało tu stęchlizną i było na tyle zimno, że po plecach przebiegały mi ciarki, w czym z pewnością pomagał fakt, że najwyraźniej zostałam rozebrana do samej koszuli

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Gdziekolwiek byłam, śmierdziało tu stęchlizną i było na tyle zimno, że po plecach przebiegały mi ciarki, w czym z pewnością pomagał fakt, że najwyraźniej zostałam rozebrana do samej koszuli. Nie żeby dano mi szansę na rozglądanie się po kątach. Na twarzy miałam niezbyt przyjemnie pachnącą opaskę, całkowicie zasłaniającą oczy i zbyt mocno ściskającą głowę. Ręce związano mi za plecami i przymocowano do ściany na tyle nisko, że mogła tylko pomarzyć o wstawaniu. Nogi też miałam spętane. Zimny metal drażnił kostki i nadgarstki, przy okazji skutecznie blokując każde zaklęcie, które próbowałam rzucić. Najwyraźniej to były magiczne kajdany, używane zazwyczaj przez Krąg na tych więźniach, których nie chciano od razu zamienić w śliniących się durni. Pozostawiało mi to odrobinę nadziei na wyjście cało z dołka, w który wpadłam. Przynajmniej mogłam bez przeszkód myśleć.

Szkoda tylko, że jedyne tematy do rozmyślań, jakie przychodziły mi do głowy, były bardzo paskudne.

Co ze Święciwodami, czy blokada Janka działa, czy Ania i Roch mają się dobrze, jak Zamir radzi sobie z utratą Miry, a poza tym dlaczego znowu to wszystko się działo? Miałam dosyć lądowania w pobliżu śmierci. Po raz kolejny czułam się winna tego wszystkiego, co się działo. To ja narażałam teraz nienarodzone dziecko Ani i Rocha na choroby, a samych przyjaciół na śmierć. To ja zawiodłam, pozwalając Kanimirowi robić na co miał ochotę, zamiast jak najszybciej zlikwidować problem chociażby dwulicowym pchnięciem sztyletem w plecy. I przede wszystkim: czy znowu skazałam mojego brata na śmierć? Czy Czarownik nim był, czy jednak nie? Kajdany skutecznie blokowały moją zdolność rzucania czarów, ale nie potrafiły odciąć szóstego, magicznego zmysłu, a ten jasno mówił mi, że nigdzie w pobliżu nie było jego mocy. A to mogło oznaczać kilka rzeczy.

Albo ktoś wywiózł mnie poza zasięg Kanimira, zanim odzyskałam przytomność, albo w tym czasie Czarownik zdążył Wymazać Święciwody, a ja jakimś cudem znalazłam się poza zasięgiem jego klątwy, albo znajdowałam się w odciętym magicznie pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć, ale dzięki długim świecom, które z pewnością spędziłam na rozmyślaniu i uciekaniu myślami od zimna, przypomniałam sobie słowa Bożeny o przygotowanym w pobliżu wieży schronie na czas, gdy Kanimir wreszcie ugnie się pod namowami Wrzyszcza. Nie do końca rozumiałam po co którykolwiek z moich wrogów (bo przyjaciele by raczej nie mnie tu nie zamknęli) miałby chować mnie w jedynym miejscu, które zapewniało przynajmniej względne bezpieczeństwo. Nie śmiałam żywić żadnej nadziei, ale nie mogłam powstrzymać myśli, że spośród tych trzech możliwości, wolałam ostatnią tylko dlatego, że w razie ucieczki miałabym szanse faktycznie coś jeszcze zdziałać.

Czarnoksiężnik Północnych RubieżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz