Krótko i treściwie: zawalę studia bo mam wenę :') Q&A znowu ni ma, bo AŻ TAK nie mogę się obijać z biochemią. Rozdział wpadł wręcz na ok. 10 dni przed czasem, ale to kosztem następnego - dopiero 8 stycznia piszę anatomię, a po niej będę musiała napisać niemal cały kolejny, a nie tylko jego połowę. Także coś za coś, kochane ludki :)
Zapraszam do lektury!
Tylko jakimś cudem udało mi się powstrzymać pisk, odwróciłam się za to powoli i czując, jak krew odpływa mi z twarzy, wpatrzyłam się w mordę naszego wrednego bibliotekarza, Dalewina. Dziwne, że nie wrzasnął, a tylko wysyczał mi "co ty tu robisz" do ucha. Może chciał mnie w ten sposób bardziej przestraszyć? Po moim trupie!
– Pomyliłam kuchnię z grotą. Wiesz, obydwie są pod ziemią – wyszeptałam z udawaną niewinnością w głosie. – Ale może wcale się tak nie pomyliłam, skoro tutaj też próbujecie coś ugotować. Dziecięce mózgi naprawdę są aż tak apetyczne?
Dalewin warknął, złapał mnie za ramię i najwyraźniej postanowił jak jakiś zwycięzca zaciągnąć mnie przed niczego niespodziewającego się Wrzyszcza, ale nagle gdzieś za nim subtelnie wygięła się magiczna aura, a jego mina zrobiła się dziwnie błoga i bibliotekarz, mamrocząc coś o jednorożcach, puścił mnie, odwrócił się na pięcie i poszedł skąd przyszedł.
Z osłupiałą miną podążyłam za nim wzrokiem. O co tu chodziło?
– Zaciągasz u mnie coraz większy dług – oznajmił szeptem Kanimir, z bardzo szerokim uśmiechem wychylając się zza pobliskiej skały.
– Zrzekłeś się do nich prawa, próbując mnie Złamać – odwarknęłam, ale jednocześnie posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Cokolwiek Czarownik zrobił, właśnie uratował mi skórę.
Kanimir ruszył w stronę zebranych czarnoksiężników a gdy się ze mną zrównał, wysyczał cicho:
– Porozmawiamy później. Wracaj do wieży.
Nie czekał na odpowiedź, a skoro ja mu żadnej nie udzieliłam, nie czułam najmniejszej potrzeby żeby go słuchać. Przyczaiłam się więc z powrotem i, tym razem uważając znacznie bardziej żeby nikt mnie nie podszedł, powróciłam do obserwacji czarnoksiężników.
Chłopiec jęknął przeciągle i świadomie bądź nie, spróbował się wyrwać z uścisku Wrzyszcza. Lodowata woda to jedno, ale jeśli dzieciak miał jakikolwiek znaczący talent magiczny, to w bezpośrednim kontakcie z Żyłą najpewniej zaczął z niej mimowolnie czerpać bez żadnego ograniczenia, a dla nieprzyzwyczajonego ciała tak nagły napływ energii mógł być bardzo bolesny. Nagle dotarło do mnie czego byłam świadkiem. W ten sposób czarnoksiężnicy błyskawicznie i nieomylnie sprawdzali czy ze "znaleziska" wyjdą ludzie, a tak konkretniej – kolejni czarnoksiężnicy. Krąg stosował półśrodki, prowadząc najpierw kilkugodzinną obserwację kandydata, a dopiero potem pozwalając mu na minimalny kontakt z magią, ale po co Wieży półśrodki i marnowanie cennego czasu, skoro można to rozwiązać w mniej przyjemny ale nieomylny sposób? W pewnym sensie to było nawet lepsze, bo odsiewało dzieciaki z bardzo słabymi (ale nadal obecnymi) predyspozycjami do czarowania od tych bardziej utalentowanych. Bałam się tylko myśleć, co czekało te niespełniające wymagań Wrzyszcza sierotki.
CZYTASZ
Czarnoksiężnik Północnych Rubieży
Fantasy- Co z ciebie za czarny charakter, co? Źli goście powinni kryć się ze swoimi zamiarami, a wielką gadkę i dokładny opis swoich planów strzelać dopiero na końcu, tuż przed tym, jak ci dobrzy ich skasują. A ty co? Od razu mówisz co knujesz, psujesz cał...